Wydaje mi się, że wewnętrzne rozdarcie nie jest zaprzeczeniem wiary, ale jej potwierdzeniem – mówi jezuita o. Wojciech Morański, analizując postać dzisiejszego patrona dnia Józefa z Arymatei.
Jarosław Dudała: Mam problem z Józefem z Arymatei. Wspominamy go jako świętego, ale wiemy o nim tyle, że był wprawdzie uczniem Jezusa, ale ukrytym z obawy przed utratą zajmowanej pozycji, a może i życia. Tymczasem naturalny sposób funkcjonowania społecznego chrześcijanina to świadectwo – tak, jak to było np. ze św. Pawłem. Poza tym, wiadomo: "Kto się Mnie zaprze wobec ludzi, tego Ja zaprę się wobec Ojca"– powiedział Jezus.
Czy urządzenie przez Józefa pogrzebu Jezusa to publiczne wyznanie wiary? Mam wątpliwości.
Pytam o to jezuitę, bo do rozmowy na ten temat zainspirował mnie film Martina Scorsese pt. "Milczenie". Jego głównym bohaterem jest jezuita, który dokonał apostazji pod wpływem tortur, na jakie został skazany w XVII-wiecznej Japonii. Wyparł się więc Zbawiciela, ale umarł, zaciskając w dłoni maleńki krzyżyk czy chrześcijańską figurkę.
Wojciech Morański SJ: Ten krzyżyk pojawia się w filmie; nie ma go w powieści Shūsaku Endō, na podstawie której nakręcono ten obraz. W książce końcówka jest jeszcze bardziej dramatyczna niż w filmie – ten człowiek umiera i do końca nie wiemy, jak było...
Jeśliby komuś ta historia wydawała się zbyt odległa w czasie i niepewna (niektórzy twierdzą, że historyczny pierwowzór postaci granej przez Liama Neesona portugalski jezuita o. Cristóvão Ferreira odwołał apostazję i zginął jako męczennik), to mam inny przykład, zupełnie współczesny. Polski zakonnik pracujący w pewnym dość liberalnym kraju islamskim mówił mi, że zdarzało się, że przychodziły do ich klasztoru muzułmanki, które znały Ewangelię z telewizji satelitarnej. Prosiły o chrzest. W odpowiedzi słyszały takie mniej więcej słowa: "Jeśli przyjmiesz chrzest, twoja rodzina się ciebie wyprze, rodzina męża zabierze ci dzieci. Twoją drogą jest bycie chrześcijanką, ale tylko w sercu."
Rodzi się pytanie: czy można być chrześcijaninem w ukryciu?
Ja bym odwrócił to pytanie i zapytał: czy można być chrześcijaninem w 100 proc. Pewnym, w 100 proc. jawnym?
Mamy takie wyobrażenie naszej wiary, że to jest stuprocentowe przekonanie, pewność. A towarzyszy temu nasz kontekst społeczny, który to przekonanie, jak się wydaje, wspiera i akceptuje. I jesteśmy trochę jak w sielance: jesteśmy wśród chrześcijan, jesteśmy przekonani co do tego, co przeżywamy, jesteśmy przekonani co do tego, czym żyjemy i nie ma w nas cienia wątpliwości ani trudnego zmagania czy napięcia.
Jak myślę o takim przeżywaniu wiary, to czuję się niespokojny. Z jednej strony, ten obraz jest pociągający, ale niebezpieczny, bo statyczny. Nic w nim nie może się już dokonać. To nie jest obraz drogi, ale miejsca. A właściwie: końca życia. To jest obraz, który nie stawia żadnego wyzwania.
Sposobem funkcjonowania wspomnianego św. Pawła było świadectwo. Ale trudno byłoby powiedzieć, że jego życie było pozbawione wyzwań.
Tak. Ale to też nie było życie w poczuciu stuprocentowej pewności. Paweł doznał pewnej przemiany, pewnego rozdarcia, które dało mu nowe życie. Ale to rozdarcie wcale nie zostało zacerowane przez Pana Jezusa! On je w sobie nosił. Mówił o "ościeniu", mówił, że "biegnie". Cały czas był w jakimś napięciu. Nie wszystko mu wychodziło – w Atenach nie bardzo chcieli go słuchać; z listów wynika, że z niektórymi wspólnotami miał problemy, nie wszędzie było tak kolorowo, jak by tego chciał.
Podobnie Abraham – to jest człowiek, któremu Pan Bóg funduje rozdarcie po całej linii. Powoduje, że musi zmagać się z potworną wątpliwością, czy dana mu obietnica jest możliwa do spełnienia. A gdy już się pojawił syn, spełnienie tej obietnicy, stanęła kwestia jego poświęcenia.
Wydaje mi się, że takie wewnętrzne rozdarcie, wewnętrzny niepokój nie jest zaprzeczeniem wiary, ale jej potwierdzeniem. Natomiast myślenie o wierze jako niezaprzeczalnej pewności wydaje mi się niebezpieczne, niepokojące.
To napięcie z pewnością może być twórcze, owocne. Z drugiej strony, my jednak lubimy mieć pewien komfort.
Oczywiście! Dążymy do komfortu i bardzo chcielibyśmy go mieć. Tylko że żyjemy w świecie, który sam jest porozdzierany. Jest cała masa czynników, które nie są w sobie pojednane.
Skoro dotknęliśmy Józefa z Arymatei, to powiedzmy o jednym z nich. To czynnik wspólnoty – w tym przypadku wspólnoty żydowskiej opartej na Prawie. To była bardzo ustrukturalizowana forma życia, która dawała pewne poczucie bezpieczeństwa. Widzimy więc Józefa z Arymatei jako członka Sanhedrynu, kogoś dobrze ustawionego, majętnego. Kogoś dobrze zakorzenionego w pewnym komforcie. Z drugiej strony, jest to człowiek, który doświadcza w sumieniu czegoś porywającego. Czegoś kierującego go w inną stronę. I powstaje rozdarcie. Wydaje mi się, że to rozdarcie nie jest jego porażką, ale czymś, co daje mu życie.
Podobnie jest z bohaterami, których pan wspomniał. Bohater filmu "Milczenie" dokonuje apostazji nie z lenistwa. Nie po to, żeby się ustawić. Zresztą, powstaje pytanie, czy to w ogóle była apostazja. Autor filmu pozostawia je bez odpowiedzi. Przypomnę tylko, że jest tam kwestia motywacji, którą jest chęć troski o męczonych chrześcijan.
Rzeczywiście jest w tym filmie straszliwa scena: widzimy tortury, jakimi japońscy chrześcijanie są poddawani nie po to, żeby oni sami wyrzekli się Jezusa, ale żeby zrobił to jezuita-misjonarz Sebastião Rodrigues.
To była kwestia polityczna. Japońscy przywódcy zdawali sobie sprawę, że złamanie misjonarza będzie prawdopodobnie oznaczało złamanie całej wspólnoty. Ten jezuita stanął przed potężnym dramatem: czy trwać przy formalnym przywiązaniu do religii, czy iść za tym, do czego chrześcijaństwo wzywa – za troską o najsłabszych. Tu się rozgrywa ten dramat.
Wiemy, że bohater wybiera drugą opcję. Idzie w stronę troski, formalnie przekreślając swoją religię. Co się dzieje w jego sercu? Trudno powiedzieć. Jednak to, czego dokonuje, jest aktem tak naprawdę religijnym.
Religijnym w sensie zaprzeczenia czy potwierdzenia swego chrześcijaństwa?
Formalnie rzecz biorąc, możemy mówić o zaprzeczeniu (Rodrigues zmuszony, depta wizerunek Jezusa). Wygląda to na akt apostazji. Ale on to robi z pobudek religijnych. Widzimy nawet, że objawia mu się Pan Jezus i prosi o to podeptanie. I dlatego on tego dokonuje. Czyli jest w pewnym sensie wierny Panu Jezusowi. To jest wyraz wiary, która przekracza jego religijność – i to jest coś naprawdę niezwykłego i, jak się zdaje, głęboko chrześcijańskiego.
Bardzo podobnie jest u Józefa z Arymatei. Tam też jest wiara, która przekracza jego dotychczasową religijność.
Wydaje mi się, że to szalenie ciekawe podejście. Bo myśmy tak to sobie fajnie ustawili, że w religijności czujemy się bezpiecznie. W chrześcijaństwie czy w katolicyzmie czujemy się bardzo bezpiecznie. I słusznie. Po to mamy wspólnotę, żeby się czuć bezpiecznie, mieć oparcie. Do tego to służy. Natomiast są sytuacje – np. takie jak te przywołanych bohaterów – kiedy nasze sumienie, głos Boży, który nosimy w sercu, wzywa nas do czegoś więcej.
Myślę, że to nie jest wyłącznie kwestia postaci z obrzeży czy bohaterów literackich. To także kwestia wielu osób, które żyją dzisiaj w Polsce.
Na przykład?
Jest parę takich grup. Jest grupa osób skrzywdzonych w Kościele. I nie mówię tylko o głośnych krzywdach związanych z przemocą seksualną, ale też skrzywdzonych w inny sposób. Nierzadko spotykam je w konfesjonale.
Są też osoby, którym z różnych powodów, także społecznych, bardzo trudno jest się przyznawać do Kościoła. Np. dlatego, że to przestało być modne albo dlatego, że w pewnych kręgach mówienie o swojej religijności stało się tematem tabu. Przeżywanie wiary w takim środowisku jest dodatkowo heroiczne.
Mamy np. osoby po rozwodach, żyjące w drugich związkach. Traktujemy je w Kościele różnie. Owszem, mamy oficjalne dokumenty Kościoła, które jak najbardziej włączają te osoby, podkreślają wspólnotę. W praktyce natomiast wygląda to różnie. Te osoby czasem czują się w jakimś sensie wykluczane. Postawa bycia z Jezusem w sytuacji, w której wspólnota jest trochę wrogo nastawiona, jest – moim zdaniem – dość wymagającym wyznaniem wiary.
Podobnie jest z osobami homoseksualnymi, które też są na marginesie Kościoła. Choć hierarchia Kościoła w oficjalnych dokumentach wyraża troskę o takie osoby, to – jak wiemy – w praktyce jednak czasem doświadczają one czynnej albo biernej agresji również ze strony wierzących.
Takie podejście może być użyte jako usprawiedliwienie np. dla grzechu cudzołóstwa. Doświadczenie pokazuje, że dość łatwo można dokombinować teologię do własnych pożądań, oczekiwań własnej woli.
Ma pan rację, że pewnie jest taka grupa osób, która dla przysłowiowego świętego spokoju mocno upraszczając rzeczywistość dokona takiego samousprawiedliwienia. Jest jednak spora grupa osób, która nieustannie doznaje ogromnego rozdarcia, zmagania. Jakiegoś bardzo silnego wewnętrznego cierpienia pomiędzy jednym a drugim, pomiędzy religią a sumieniem. Bo jedno i drugie stanowią dla nich bardzo ważne wartości, ale bywają one w czasem nie do pogodzenia.
I, wie pan, ja towarzyszę duchowo wielu osobom. We wszystkich grupach, o których wcześniej wspomniałem, bardzo często spotykam osoby, które naprawdę przeżywają wewnętrznie ogromny dramat. Którym jest ogromnie ciężko. Które chciałyby takiego pogodzenia i być może nawet powierzchownie takie pogodzenie wyrażają, ale we wnętrzu przeżywają coś ogromnie napinającego – coś, co dla mnie jest nierzadko świadectwem i wyznaniem wiary.
Czym innym jest jednak znalezienie się w trudnej sytuacji bez własnej woli, a czym innym cierpienie na skutek własnych wyborów.
To prawda. Z moralnego punktu widzenia ponoszenie konsekwencji swoich wyborów to zupełnie inna kategoria niż doświadczanie zewnętrznych, niewybranych przez siebie przeciwności. Jakkolwiek, jest jeszcze jeden czynnik, o którym mam wrażenie, że dość często zapominamy: to głębia naszego sumienia. Czasem to sumienie kieruje nas zupełnie wbrew ogólnie przyjętym normom, prawu lub nawet religii. Przykładami są zarówno Józef z Arymatei i św. Paweł. Jak się wydaje, to właśnie sumienie kierowało wspomniane przez pana muzułmanki ku chrześcijaństwu. I to właśnie wewnętrze zmaganie ze swoim sumieniem poruszało nas w filmie „Milczenie”. Wierzę, że wierność tej głębi sumienia jest tak naprawdę heroiczną postawą wiary. Wiary, która jest przestrzenią i tajemnicą znacznie głębszą niż powierzchowna ocena moralna.
Jarosław Dudała