Wilki nie są zagrożeniem dla człowieka, ale może ono powstać w przypadku nieodpowiedzialnego zachowania ludzi - mówi w rozmowie z PAP adiunkt z Katedry Ekologii i Zoologii UG dr Maciej Szewczyk. Jego zdaniem decyzja GDOŚ zezwalająca na odstrzał dwóch wilków na terenie powiatu kościerskiego na Pomorzu została wydana zbyt pochopnie.
"Najgroźniejsze jest dokarmianie dzikich zwierząt, które prowadzi do utraty antropofobii czyli strachu przed ludźmi i habituacji pokarmowej - przyzwyczajenia do korzystania z antropogenicznych źródeł pokarmu" - mówi naukowiec z Uniwersytetu Gdańskiego.
Według danych opublikowanych przez GUS w 2021 roku w Polsce żyło 3770 osobników wilka. Szewczyk zaznaczył, że nie ma jednak ogólnopolskiego monitoringu tych zwierząt i według niego w Polsce żyje ok. 2,5 tys. osobników. "Na obszarach, które badam, od 2018/2019 roku populacja wilka wzrosła o 20-30 proc." - ocenił.
Dodał, że o liczebności wilków decyduje wiele czynników: tzw. pojemność środowiskowa zależna od bazy pokarmowej czyli populacji przede wszystkim jeleni i saren oraz liczby miejsc zdatnych do rozrodu. Ekspert wskazuje również terytorializm samych wilków (osiadłe wilcze watahy bronią swoich terytoriów przed innymi a jedna rodzina zajmuje teren o powierzchni ok. 200 km2), oraz czynniki śmiertelności, zarówno naturalne np. choroby wirusowe czy pasożytnicze, takie jak świerzb, jak i antropogeniczne (wypadki drogowe, nielegalne strzelanie do wilków).
"Obserwuję, że na niektórych terenach moich badań np. w Borach Tucholskich na Pomorzu, gdzie kilka lat temu populacja szybko rosła z roku na rok, obecnie liczebność wilków jest mniej więcej stała" - podał biolog.
Według danych dotyczących populacji wilków w krajach sąsiadujących z Polską wynika, że w 2021 roku na Litwie żyły 504 osobniki, w Czechach min. 100 wilków. Dwa lata wcześniej na Słowacji było 600 osobników, na Ukrainie ok. 2 tys., a na Białorusi od 1,5 do 2,5 tys. wilków.
Zdaniem Szewczyka wilki mogą stanowić zagrożenie dla zwierząt hodowlanych, jeśli zwierzęta te nie są odpowiednio zabezpieczone. "W przypadku zwierząt dzikich nie można myśleć w kategoriach zagrożenia - sarny, jelenie czy dziki są zabijane i zjadane przez wilki, co jest sytuacją całkowicie naturalną, a wręcz potrzebną - bez drapieżnika kopytne zmieniają swoje zachowania, ich populacje nadmiernie się rozrastają" - wyjaśnił.
Zaznaczył, że wilki zwykle eliminują osobniki najsłabiej dostosowane czyli stare, chore i ranne, czego - nawet przy najlepszych intencjach - nie są w stanie zrobić myśliwi.
Biolog podkreślił, że co do liczebności zwierzyny dzikiej, ona nie tylko się nie zmniejsza, lecz rośnie pomimo wzrostu liczebności drapieżników. "O wahaniach się populacji kopytnych w większym stopniu niż wilki decydują czynniki takie jak ocieplanie klimatu (łagodniejsze zimy), wyludnianie terenów wiejskich czy zmiana profilu rolnictwa np. wielkoobszarowe uprawy kukurydzy, które są jednocześnie znakomitym schronieniem, jak i źródłem pokarmu dla dzików czy jeleni" - mówił.
Z danych przekazanych PAP przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska (GDOŚ) wynika, że w ubiegłym roku za szkody powodowane przez wilki wypłacono rolnikom i hodowcom ponad 2 mln złotych odszkodowań. Wskazano, że były to odszkodowania powodowane przez wilki znajdujące się w gestii regionalnych dyrekcji ochrony środowiska, którym zgłaszane były przypadku zabicia lub zranienia zwierząt gospodarskich.
Do jednego z takich ataków doszło na przełomie kwietnia i maja we wsi Wąglikowice w powiecie kartuskim. Wilki kilkukrotnie wdarły się na teren gospodarstwa i zabiły na miejscu 7 sztuk owiec, a z ogrodzonego terenu wyciągnęły kolejne dwie.
W związku z tym pod koniec ubiegłego miesiąca szef GDOŚ wydał decyzję zezwalająca na odstrzał dwóch sztuk wilka europejskiego w ciągu dwóch lat na terenie wsi, gdzie doszło do ataków i otaczających ją okolic.
Zdaniem Szewczyka, o ile w niektórych przypadkach odstrzelenie pojedynczych problemowych osobników wilka jest jedynym sensownym rozwiązaniem, to w tym przypadku decyzja została podjęta zbyt pochopnie. "Nie pobrano na miejscu próbek genetycznych z zagryzionych owiec, nie ma więc 100 proc. pewności, że ataku dokonały wilki" - wyjaśnił naukowiec.
Dodał, że skoro ataki we wsi Wąglikowice miały miejsce w ciągu kilku dni na przełomie maja i kwietnia a później się nie powtarzały, to prawdopodobne jest, że ataku dokonał młody osobnik w trakcie dyspersji czyli wędrówki w poszukiwaniu nowego terytorium. "Wilk w tej chwili może być już kilkaset kilometrów dalej, a odstrzelone zostaną wilki z miejscowej grupy rodzinnej tzw. watahy nie mającej nic wspólnego z atakiem" - stwierdził. Zaznaczył, że gdy odstrzał pierwszego osobnika nastąpi latem, w trakcie wychowu szczeniąt i jeśli zastrzelony zostanie jeden z rodziców, grupa może się rozpaść, a młode niedoświadczone osobniki nie będą sobie radzić z polowaniem na dzikie zwierzęta i zrobią kolejne szkody.
"Ta konkretna decyzja może przynieść więcej szkody niż pożytku - zarówno dla lokalnej populacji wilków, jak i dla hodowców" - ocenił.