Konsument płaci mniej, a firma zarabia więcej, mimo że zyskami dzieli się po połowie z pośrednikiem. Takie rzeczy to tylko w internecie.
Mowa o zakupach grupowych, które w znakomity sposób pokazują, że nikt nie musi tracić, żeby ktoś inny mógł liczyć zyski. A zyski są spore. Groupon – największa firma zajmująca się zakupami – został założony w listopadzie 2008 roku. Po siedemnastu miesiącach został wyceniony powyżej 1 mld dolarów, a dochody zaczął przynosić po 7 miesiącach. Dla porównania – wiele topowych marek internetu (np. YouTube) nie przynosi zysku mimo kilku lat działalności. Według serwisu Bloomberg, Groupon już wkrótce wejdzie na giełdę – wartość firmy może wynieść 25 mld dolarów. To więcej niż wartość Google’a w chwili debiutu na parkiecie.
Banalne, a skuteczne
Sposób, w jaki działają tego typu serwisy, jest prosty. Powiedzmy, że Jarosław prowadzi salon kosmetyczny „Modnisia” w średniej wielkości mieście. Zyski nie są duże, a o istnieniu zakładu wie niewiele osób. Sylwia jest mieszkającą w tym samym mieście urzędniczką skarbówki i marzy o zrobieniu sobie manicure’u, ale uważa, że nie stać jej na takie fanaberie. Firma pośrednicząca w zakupach grupowych tylko czeka na taką okazję. Jej przedstawiciel zgłasza się do Jarosława i proponuje: „Sprzedasz 100 kuponów z 50-procentowym rabatem na manicure w twoim salonie. My przez jeden dzień będziemy promować tę ofertę na naszej stronie internetowej, którą odwiedza dziennie milion osób. Przychodami dzielimy się po połowie”. Właściciel salonu zgadza się. Firma promuje ofertę na stronie internetowej. Informację o promocji Sylwia dostaje pocztą e-mail. Klika w zakładkę, gdzie znajduje się promocja dla jej miasta, i ogląda ofertę. „Tak tanio” – myśli i błyskawicznie kupuje kupon promocyjny. Następnego dnia idzie do salonu. Nazajutrz Aga, koleżanka Sylwii, pyta, gdzie można taki manicure zrobić. – U „Modnisi” – mówi głośno Sylwia.
Po skończonej pracy cała żeńska obsada skarbówki biegnie do zakładu pana Jarosława. Jeśli taką sytuację przemnożymy przez 100 sprzedanych kuponów wiemy, że pan Jarosław wypromuje firmę. Do tego pośrednik zarobi 50 proc. ze sprzedaży 100 kuponów, a pani Sylwia (i jej podobne) zaoszczędzą połowę pieniędzy na usłudze. Usługa jest tu słowem kluczem – już wcześniej próbowano sprzedawać w ten sposób produkty. Okazało się jednak, że dużo łatwiej znaleźć jest w tym samym czasie 500 osób chętnych na sushi w restauracji w niewielkim mieście niż 50 na zakup konkretnego modelu telewizora w całym kraju. To oraz fakt, że sprzedawcy niechętnie obniżają marże na drogie produkty, zdecydowały o porażce tego modelu sprzedaży. Dlatego potrzebny był ktoś, kto zacznie oferować w ten sposób usługi na produkty tanie. Tym kimś był Andrew Mason.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Karol Kloc, dziennikarz gospodarczy