Francja. Francuski minister spraw wewnętrznych Claude Guéant zapowiedział, że rząd chce wprowadzić zakaz noszenia „jakichkolwiek symboli religijnych przez urzędników i funkcjonariuszy państwowych”, bo „zakłócają neutralność państwa”. Czy krzyż i różańce na palcu znajdą się w zakazanej grupie, jeszcze nie wiadomo.
Z kolei Luc Chatel, minister edukacji, zaniepokojony obecnością islamu w progach szkół (sen z powiek spędza mu nawet widok muzułmańskich matek, które w islamskich chustach odprowadzają dzieci do przedszkoli) postuluje wprowadzenie zakazu noszenia długich spódnic przez wyznawczynie Mahometa. Ciekawe, że propozycje takie wypływają na światło dzienne w przeddzień kolejnej narodowej debaty, tym razem o roli religii, a szczególnie islamu w społeczeństwie laickim.
Temat jest pokłosiem dyskusji o tożsamości narodowej (tzw. wielkie przebudzenie Francuzów – tak z przekąsem komentowano ubiegłoroczną debatę – celowało głównie w ograniczenie swobód obywatelskich imigrantów). Tym razem część środowisk chrześcijańskich zapowiada bojkot debaty. Jak zareagują muzułmanie?
W kwietniu przecież wchodzi w życie ustawa zakazująca noszenia w instytucjach publicznych, w tym w sklepach i w środkach komunikacji miejskiej, burek i nikabów – muzułmańskich chust przykrywających twarz kobiety. Uchwalone w 2010 r. zapisy, choć dotyczą tylko 2 tys. salafitek z fundamentalistycznego odłamu islamu, wznieciły falę polemik i obaw m.in. co do wdrażania ich w życie.
Salafici zapowiedzieli, że nie będą wypuszczać swoich kobiet z domów. Nicolas Sarkozy argumentował wówczas, że Francja staje w obronie godności kobiet. A teraz? Może zamiast ściągać z muzułmanek długie spódnice, pomyśli o ubraniu epatujących gołymi ciałami na reklamowych billboardach Francuzek?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Bątkiewicz-Brożek