Kłopoty z Wniebowstąpieniem

Jak wyglądało Wniebowstąpienie Pana Jezusa? To problematyczna kwestia – mówi dr Magdalena Jóźwik, specjalistka teologii dogmatycznej, wykładowca katowickiego Archidiecezjalnego Centrum Formacji Pastoralnej.

Jarosław Dudała: Mam kłopot z reflektowaniem Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Już łatwiej jest z Wniebowzięciem Matki Bożej, bo wtedy najsilniej wybija mi się taka myśl: "Zobacz, jak daleko może zajść ludzka natura – twoja natura! Wow!" Z Wniebowstąpieniem jest trudniej. Bo cóż, Pan Jezus był człowiekiem, ale był też Bogiem, który po prostu... wrócił do siebie.

Dr Magdalena Jóźwik: Wniebowzięcie Maryi jest konsekwencją tego, że Jezus "wrócił do siebie". Bo Wniebowzięcie potwierdza to, co się najpierw dokonało w Jezusie:

On wstępuje w niebo, zasiada po prawicy Ojca – to jest ostateczne pokazanie, że On jest Bogiem. Wniebowzięcie z kolei to znak, że Bóg dotrzymuje słowa. Z drugiej strony, Jezus wstępuje do nieba ze swym zmartwychwstałym Ciałem, ludzkim ciałem. To pokazuje, że naszą perspektywą jest – po pierwsze – życie w Bogu w naszym człowieczeństwie, łącznie z naszym ciałem, a po drugie – że to nasze zjednoczenie z Bogiem ma być najgłębsze, jak tylko się da pomiędzy Stwórcą a stworzeniem.

Św. Bazyli powiedział nawet, że "człowiek nie jest nikim innym, jak stworzeniem, które otrzymało nakaz stania się bogiem". I nie jest to fałszywie optymistyczna wizja, skoro sam Pan Jezus powtórzył słowa Starego Testamentu: "bogami jesteście".

Tak, ale drogą, by stać się bogiem, jest bycie posłusznym Bogu. To zdecydowanie inny kierunek niż go sobie może wyobrażamy.
Człowiek raz już chciał stać się bogiem – w raju. Ale chciał to zrobić na swój sposób. Szatan oszukuje, mówiąc: "będziecie jak Bóg", ponieważ droga, którą proponuje człowiekowi jest przeciwna Bożym zamiarom. Pokusa z Księgi Rodzaju „będziecie jak Bóg znali dobro i zło” to tak naprawdę kłamstwo, gdyż to biblijne "znać", oznacza nie tyle intelektualne poznanie, co raczej możliwość decydowania o tym, co jest dobre a co złe Człowiekowi została przedstawiona perspektywa zajęcia miejsca Boga i decydowania o tym, co będzie dobre, a co złe. Wiemy, jak ta historia się skończyła…

Jezus przywołuje starotestamentalne słowa: "bogami jesteście", ale pokazuje, że droga do stania się "bogiem z Bogiem", to Jego droga – prowadząca także przez krzyż, śmierć. Droga do chwały nieba zakłada uniżenie, przyjęcie woli Bożej, Bożego pomysłu na nasze życie.

Jest tu zresztą pewien problem: jak mówić o "chwale" i o "niebie", skoro są te słowa słabo dziś funkcjonują w społeczeństwie? Kiedyś to może i tak – króla cechował majestat, splendor...

Coś z tego widzieliśmy podczas niedawnej koronacji króla Karola.

Tak, ale w codziennym życiu nie widać, żeby nasi rządzący żyli wyraźnie inaczej niż my wszyscy. Jak więc dziś mówić o chwale, niebie, wywyższeniu? To kategorie, które nam jakoś nie pasują.

Myślę, że w takiej sytuacji lepiej skoncentrować się na tym, że w niebie chodzi o niesamowitą bliskość, największe zjednoczenie, jakie może być między człowiekiem a Bogiem. Jedynym odpowiednikiem mogą tu być nasze ludzkie relacje – mamy w życiu takich ludzi (obyśmy wszyscy ich mieli), z którymi wchodzimy w doświadczenie intensywnej bliskości. Odsłaniamy się możliwie najgłębiej. Te więzi czasami towarzyszą nam przez całe życie. Rozwijają się. Dają nam radość i pociechę. Wydaje mi się, że tylko taka przestrzeń relacji i więzi może nam pomóc w atrakcyjniejszy sposób pokazać naszą perspektywę nieba i wiecznego życia z Bogiem.

Niebo to  pełnia wolności w byciu sobą, w najlepszym znaczeniu tych słów, a jednocześnie najgłębsza więź z ludźmi i z Bogiem. A to wszystko z zachowaniem całego naszego człowieczeństwa. Dotyczy to także ciała, kiedy mówimy o niebie jako stanie po powszechnym zmartwychwstaniu Na szczęście teologia zarzuciła już rozważania, jak będzie wyglądać nasze ciało po zmartwychwstaniu, bo te pomysły były baaardzo różne.

Z drugiej strony, byłoby ciekawie czegoś się dowiedzieć na ten temat.

Na pewno będzie ciągłość między ciałem teraźniejszym a tym, które będziemy mieli po zmartwychwstaniu.

Czyli w niebie też będę miał wielki nos?

Będziemy rozpoznawalni dla siebie i siebie nawzajem. Naszym punktem orientacyjnym jest zmartwychwstały Chrystus z ranami, ale jednak już niekrwawiącymi. Poza tym, nasze ciało to zapis historii, doświadczeń, które nas ukształtowały. My wręcz potrzebujemy tych znaków naszych ran i historii, bo one świadczą o nas, o tym kim jesteśmy i co przeżyliśmy. Wiemy, że będą to rany przemienione, już nas nie będą boleć nasze kompleksy, ograniczenia, bo w końcu zaakceptujemy siebie, zobaczymy siebie i innych z Bożej perspektywy.

W dniu Wniebowstąpienia aniołowie powiedzieli apostołom, że Jezus powróci tak, jak widzieli Go wstępującego do nieba. Jak będzie wyglądało Jego ponowne przyjście? Na chmurkach? To atrakcyjna, bo bardzo plastyczna wizja paruzji. Ale czy można traktować ją dosłownie?

(śmiech) Po pierwsze, problematyczne jest samo to, jak wyglądało Wniebowstąpienie. Bo z jednej strony, mamy Górę Wniebowstąpienia; wiemy, gdzie to jest w Ziemi Świętej. Z drugiej strony – skoro mowa o plastyczności – jestem fanką średniowiecznych przedstawień Wniebowstąpienia: są na nich apostołowie patrzący w niebo i... same stopy Pana Jezusa, widziane od dołu. w późniejszych epokach dodawano chmury, dym itp.

Nie podejmę się odpowiedzi na pytanie, jak dokładnie wyglądać będzie paruzja. Teologia mówi tylko, że Jezus przyjdzie w chwale.

Co to znaczy?

To znaczy, że przyjedzie w taki sposób, że już nie będziemy mieli wątpliwości, kim jest. Kiedy patrzymy na Jego Wcielenie, widzimy Go uniżonego. Jego boska natura jest przysłonięta, żebyśmy mogli podjąć decyzję: wierzymy w Niego czy nie? To prawda, że Bóg się trochę ukrywa. To częsty zarzut wobec Niego. Ludzie mówią: "mógłby się bardziej odsłonić, to wszyscy by uwierzyli, nie mieliby wątpliwości". Ale gdyby nie mieli wątpliwości...

... to nie mieliby też wolności. Gdyby ukazał się w Swej potędze, nie mielibyśmy innego wyjścia, jak tylko Mu się podporządkować. Tak, wielbilibyśmy Go. Ale czy kochalibyśmy Go?

Jemu chodzi o naszą wolność. Paruzja to będzie moment, w którym zakończy się historia, a wraz z nią zakończy się nasza wolność w tym sensie, że zakończy się próba naszej wolności; zakończy się czas decydowania, czy my chcemy Boga czy nie. Sąd Ostateczny i zmartwychwstanie to będą konsekwencje tego, jak żyliśmy, co przeżyliśmy. Potem wolność pozostanie po to, żebyśmy mogli Boga kochać, ale nie będzie już tego doświadczenia zasłony, wątpliwości, decydowania, próby. Wtedy stanie się to, na co wszyscy czekają: zobaczymy Go taki, jakim jest (na ile to możliwe dla stworzenia).

Wszyscy czekamy, ale boimy się. Bo apokalipsa kojarzy nam się z katastrofą.

Ulegamy wizjom podtrzymywanym przez dzieła malarskie, literackie...

...filmowe...

Tak! Dlatego nie chcemy tej paruzji. Ona kojarzy nam się z katastrofą, choć –  prawdę mówiąc – tych katastrof nigdy na świecie nie brakowało...

"Czas Apokalipsy" to metafora skrajnego ucisku, choć właściwie powinna się kojarzyć raczej z ostatecznym wyzwoleniem. Jakimś wytłumaczeniem dla takiego pojmowania mogą być tylko biblijne zapowiedzi wielkiego ucisku, który ma poprzedzić ostateczne wyzwolenie.

Zbytnio ulegamy plastycznym wizjom. Dlatego nie chcemy przyjścia Jezusa. Staliśmy się chrześcijanami, którzy wiedzą, że powinni wołać: "Maranatha!", ale uważają, że zrobiły to już poprzednie pokolenia, więc my już nie musimy...

Jesteśmy jak saduceusze, którzy odrzucili wiarę w życie wieczne.

Powiem więcej: spotkam gorliwych katolików, należących do kościelnych wspólnot, którzy traktują nasze zmartwychwstanie metaforycznie: "Pan Jezus to może jeszcze zmartwychwstał w ciele, ale my to już nie..." To pokazuje, że o ważnej prawdzie o naszym zmartwychwstaniu nie chcemy rozmawiać, nie chcemy na nie czekać.

To bierze się także z naszych ludzkich skojarzeń z sądem. Myślimy, że sąd Chrystusa na końcu czasów będzie zimny, wręcz sterylny, niemający z nami nic wspólnego. Tymczasem Jezus zrobi – i już zrobił! – wszystko, żeby wyrok nie był skazujący na potępienie
Nasz strach wynika z obaw, że Bóg nas nie przyjmie. Że my będziemy chcieli, ale czegoś tam  zabraknie na tej szalce... Ale to tylko nasze ludzkie przełożenia. Bo my się często czujemy odrzuceni. Często nie przyjmujemy samych siebie, nie potrafimy sobie samym przebaczyć. I myślimy, że Bóg też taki jest.

Tymczasem słowa Credo mówiące, że Jezus "przyjdzie sądzić żywych i umarłych", to w istocie świetna nowina, bo Jego sąd będzie względniejszy dla nas niż sąd nas samych.

Tak! Lepiej, żeby to On nas sądził! A już na pewno lepiej, żeby to był On, a nie my sami!

Kłopoty z Wniebowstąpieniem   Magdalena Jóźwik - doktor nauk teologicznych w zakresie teologii dogmatycznej, wykładowca w Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej w Archidiecezji Katowickiej (centrum.katowice.pl). Współpracuje z Wydziałem Teologicznym UŚ, Radiem eM, portalem wiam.pl, portalem "Więź", diecezją gliwicką w ramach zajęć na Kursie Formatora oraz Inicjatywą Missio. Od października 2022 r. członek Zespołu ds. przygotowania wskazań dla formacji stałej prezbiterów przy Komisji ds. Duchowieństwa KEP. Henryk Przondziono /foto gość
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała