Mało która książka wciągnęła mnie tak bardzo jak „Rok 1984” George’a Orwella. Przyznaję, bardziej niż ciekawością kierowałem się lękiem, identyfikując się z głównym bohaterem; wraz z Winstonem siedziałem we wnęce, z której byłem niedostrzegalny dla Wielkiego Brata, kontrolowałem głowę z obawy przed myślozbrodnią i drapieżnymi mackami Myślicji, dziwiłem się nowomowie i nie wierzyłem w nową wersję historii.
Zwłaszcza ta ostatnia mocno mnie przekonała, by jako młody jeszcze człowiek wiedzieć, że ci, którzy historię usiłują zmieniać, nie są przyjaciółmi ani historii, ani ludzi, ani czyimikolwiek, że są jedynie ideologami, którzy usiłują wyrugować prawdę: czy to dla dziwacznie pojmowanego dobra ludzkości, czy to dla rzekomej poprawy jakości życia tych, których w historii inni skrzywdzili. Po latach wraca do mnie tamta refleksja, ta identyfikacja z Orwellowskim bohaterem, siedzącym we wnęce i zdającym sobie sprawę z tego, co znaczy, jeśli jakieś partyjne medium podaje, że ten a ten, żyjący wtedy a wtedy, o którym pisano tam i tam, w rzeczywistości jednak nie istniał, więc trzeba pogrzebać w archiwach i powyrzucać niektóre wpisy. Nie, żebym od razu twierdził, że dożyłem czasów reaktywacji Ministerstwa Prawdy, przypomnieć jednak chcę, że na jego fasadzie umieszczono napis: „Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”. Przypomnieć chcę dlatego, że wszystko wskazuje na to, iż Orwellowska wizja zaczyna się sprawdzać, realizowana – o ironio – przez piewców wolności, dobra człowieka i jego praw. Chodzi mianowicie o „poprawianie” rzeczywistości przez „oczyszczanie” dzieł literackich. Fanatycy tegoż oczyszczania, o którym pisze w bieżącym numerze „Gościa” Edward Kabiesz („Poprawianie klasyków”, s. 62), powieść Orwella potraktowali nie jako przestrogę, ale jako... przewodnik. Nie oni jedni, dodałbym, ale faktycznie w ostatnich tygodniach o poprawiaczach klasyków zrobiło się głośniej. „The Telegraph” poinformował, że książki Roalda Dahla (zmarły w 1990 r. w Oxfordzie autor popularnych książek dla dzieci) zostaną przepisane przez zatrudnionych specjalnie na tę okoliczność przez wydawcę „wrażliwych czytelników”. Podobne praktyki zapowiedzieli ostatnio wydawcy dzieł Agathy Christie czy Iana Fleminga, a dyskusja nad „Księgą dżungli” Rudyarda Kiplinga i jej usunięciem z kanonu trwa od ponad dwudziestu lat. Czyli nihil novi, aczkolwiek nie sądzę, by przed dwoma wiekami, gdy Thomasowi Bowdlerowi zachciało się poprawiać Szekspira (spotkała go za to ostra krytyka), ktokolwiek przypuszczał, że tego typu pomysły zupełnie poważnie potraktują w przyszłości elity. Na naszym rodzimym podwórku analogicznie niepoważne elity usiłują dyskutować nad walorami książek Henryka Sienkiewicz, czy („klasistowskim” wszak do bólu!) „Panem Tadeuszem”. Tak się temu wszystkiemu przyglądam i myślę zupełnie poważnie, że dożywam czasów, w których ktoś próbuje na siłę napisać nową historię świata (i literatury), wykreślając z niej, rzecz jasna, niektóre nazwiska. Czyżby jakiś kandydat na ministra prawdy?•
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.