Życie duchowe polega na wychwytywaniu kierunku i odkrywaniu sensu tego, co się dzieje w nas i wokół nas. Pomóc w tym może towarzysz duchowy - mówi jezuita o. Bartłomiej Hućko.
Jarosław Dudała: W naszej poprzedniej rozmowie (o stałym spowiednictwie) mówił Ojciec, że stały spowiednik i towarzysz duchowy (inaczej mówiąc: kierownik duchowy) to może, ale nie musi być ta sama osoba. Na czym więc polega różnica między stałym spowiednikiem a towarzyszem czy kierownikiem duchowym?
Bartłomiej Hućko SJ: Nie lubię używać określenia "kierownictwo duchowe", bo nie o duchowe ręczne sterowanie tutaj chodzi. Taka postawa jest w ogóle niechrześcijańska. Nawet sam Pan Bóg nie postępuje z nami tak dyrektywnie. Dlatego za Ignacym Loyolą konsekwentnie używam precyzyjnego określenia „towarzyszenie duchowe”.
Główna różnica między stałym spowiednictwem a towarzyszeniem duchowym polega na tym, że spowiedź jest przede wszystkim sakramentem, czyli bezpośrednim umocnieniem na drodze wiary, jest „widzialnym znakiem niewidzialnej łaski” – i tego momentu nic nie zastąpi. Natomiast kiedy chodzi o wrażliwość człowieka, o jego potrzebę bycia z drugim i podzielenia się tym, czym żyje z kimś sensownym, roztropnym, życzliwym, czułym, to otwiera się cały obszar tego, co nazywamy towarzyszeniem duchowym. Życie duchowe polega na wychwytywaniu kierunku i odkrywaniu sensu tego, co się dzieje w nas i wokół nas. Chodzi o rozumienie swojego życia i rozumienie sensu tego, co się w nim dzieje. Pomocą w tym może być towarzysz duchowy.
Komu może się przydać towarzysz duchowy? I do czego konkretnie może się przydać?
Towarzyszenie duchowe jest najbardziej sensowne, gdy ktoś chce się rozwijać, pogłębiać, być bardziej świadomym samego siebie, relacji z Bogiem i w tej relacji szuka głębi oraz pełnej świadomości. To pierwsza sytuacja, w której towarzyszenie duchowe jest bardzo zalecane. Zresztą, opisana wyżej sytuacja sama uruchamia w człowieku taką tęsknotę.
Ale są i inne sytuacje, w których warto, żebym sięgnął po towarzyszenie duchowe. Np. wtedy, gdy nie potrafię zidentyfikować tego, co się we mnie dzieje. Nie jestem w stanie rozróżnić, czy to są problemy natury psychologicznej, emocjonalnej czy też związane z trudnościami w relacjach międzyludzkich albo wynikające ze zranień z czasów poprzednich (z okresu dzieciństwa, dojrzewania), z jakichś traum czy głębokich lęków. I nie potrafię rozróżnić, które trudności generuje mój brak relacji z Panem Bogiem albo mój brak relacji z samym sobą, a które generują obiektywne trudności, które spotykam w swoim życiu. To druga sytuacja, w której bardzo może pomóc towarzyszenie duchowe.
W jakich sytuacjach życiowych, wedle Ojca doświadczenia, najczęściej przydaje się towarzyszenie duchowe?
Według mojego doświadczenia, różne osoby zaczynają prowadzić pogłębione życie duchowe w momentach przełomowych, w „sytuacjach granicznych” – jak by to powiedziała współczesna psychologia. Taka inicjacja rozpoczyna się nierzadko również w momentach ogromnych kryzysów życiowych. Wtedy człowiek uświadamia sobie, że albo poruszał się do tej pory po powierzchni, albo nie brał pod uwagę bardzo wielu obszarów życia, które właśnie duchowość porządkuje i ustawia we właściwej perspektywie. Mogą to być sytuacje kryzysów w związku, w małżeństwie, w rodzinie, w relacjach. To także doświadczenia poważnych chorób, powodujących nieodwracalne zmiany w ciele lub psychice. To sytuacje graniczne, które bardzo wiele weryfikują, stawiają fundamentalne pytania o to, kim jestem; jaki cel ma moje życie; czy to, co robię i w czym uczestniczę, ma sens, po co to jest?
Mówił też Ojciec, że polem, na którym przydaje się towarzyszenie duchowe, jest rozeznawanie duchowe.
Tak, zwłaszcza w przypadku rozeznawania. W ignacjańskim rozumieniu duchowości zasadniczą kwestią naszego życia jest rozeznawanie, a wielką pomocą w nim pozostaje obiektywizowanie własnych doświadczeń wewnętrznych. Jedną z głównych form ich obiektywizowania jest rozmowa z drugim człowiekiem. Dlatego najważniejszym narzędziem w życiu duchowym, według Ignacego Loyoli, był nawet nie rachunek sumienia, nie kontemplacja, nie medytacja ignacjańska, ale właśnie „rozmowa duchowa”.
Żyjemy dziś w cywilizacji, w której dominują nasze przeżycia i wywołane przez nie skrajne emocje. Pozwalamy, by to one nami kierowały. Nie jest to dla nas korzystne. Tymczasem towarzyszenie duchowe to moment, w którym do mojego przeżycia zapraszam rozum. Chcę zobiektywizować swoje doświadczenie przy pomocy kogoś z zewnątrz. Chodzi o to, żeby moje przeżycia mnie nie prowadziły, ale żeby zaprząc do tego procesu intelekt. To pomaga prawdziwiej interpretować i ocenić wszystko we właściwych proporcjach.
Pewnie dla wielu świeckich takim pierwszym, najłatwiej dostępnym duchowym lustrem jest ich współmałżonek.
Prawidłowo! Temu służy sakrament małżeństwa. Temu służy też relacja podwładnego i przełożonego w strukturach zakonnych czy w strukturach Kościoła hierarchicznego. Poszczególne osoby otrzymują charyzmat towarzyszenia innym osobom ze względu na sakrament, jaki przyjęły. Może to więc być np. charyzmat towarzyszenia mężowi/żonie. Oczywiście, można go rozwijać albo nie rozwijać. Jeśli nie będzie się go rozwijać, to ta otrzymana od Boga zdolność będzie jakoś kuleć, a nawet być na poziomie bliskim zera. Ale jeśli będzie się współpracować z łaską, to wzrasta bardzo mocno szansa, że ta naturalna zdolność będzie się rozwijać w charyzmat współtowarzyszenia, współodczuwania, wzajemnego pomagania i słuchania siebie, dzielenia drogi życia.
Ważne jest, by ta relacja była wzajemna.
Tak. Dlatego w moim rozumieniu o wiele ciekawszym jest używanie terminu "towarzyszenie" – nie "kierownictwo" – bo ono zakłada wzajemność. A kierownictwo jest relacją jednokierunkową.
Proszę zauważyć: do czego Pan Jezus powołał uczniów? Najpierw powołał ich do tego, żeby Mu towarzyszyli. Dopiero potem powołał ich po to, żeby mógł ich posyłać. Bóg jest głównym podmiotem sprawczym, podmiotem prowadzącym wszystko w tym świecie. Jezus tak naprawdę nie potrzebował uczniów – miał pełną władzę i moc, mógł wszystko sam przeprowadzić. Ale z jakichś powodów zapragnął wzajemności i dlatego nazwał to towarzyszeniem – żeby On mógł być dla nich, a oni dla Niego.
Ten motyw pojawił się już w Starym Testamencie: "On naszym Bogiem, a my Jego ludem". Cały czas istniało więc wezwanie ze strony Boga do wzajemności. Chodzi teraz o naśladowanie relacji z Panem Bogiem w życiu codziennym. Dlatego wchodzimy w motyw towarzyszenia, czyli bycia dla siebie nawzajem. I tym właśnie bardzo różni się posługa towarzyszenia od czystej spowiedzi czy innych form sakramentalnych w Kościele, że jest w niej olbrzymia wzajemność. Nie przychodzimy tylko po to, by coś otrzymać, ale jest w tym zawsze jakaś ludzka wzajemność: bycie ze sobą razem, wspólne odkrywanie czegoś ważnego, głębokiego.
Gdy mowa jest o wspólnej przygodzie czy podróży, to kojarzy mi się starotestamentalna para: Tobiasz i archanioł Rafał.
Na przykład. Choć ja to widzę bardziej na poziomie relacji międzyludzkich. To widać w wielu momentach w Piśmie Świętym. Np. Mojżesz otrzymał towarzysza w postaci Aarona i swojej siostry Miriam. Mamy także wspierających się wzajemnie Abrahama i Sarę. Mamy wzajemne towarzyszenie sobie Józefa i Maryi.
Ojciec z racji swego powołania jest pewnie towarzyszem duchowym dla wielu osób. Ale czy ma Ojciec swojego towarzysza duchowego?
Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Nie wyobrażam sobie rozwoju i wzrostu duchowego, przynajmniej na niektórych etapach, bez towarzysza, dlatego bardzo to sobie cenię. Miałem już kilku towarzyszy. Niestety, moja posługa powoduje, że pracuje się co kilka lat w zupełnie innych miejscach, czasem w innym kraju, więc tego towarzysza czasem trzeba zmienić.
Dobry towarzysz jest ogromnym darem. Często jest tak, że się do niego wraca, próbuje się utrzymywać kontakt, bo sama natura towarzyszenia oznacza, że ten ktoś mnie zna, rozumie moją wrażliwość, wie, z czym się zmagam, jaki mam profil osobowościowy. Potrafi słuchać mnie, kierując szczególną uwagę na pewne elementy. To jest bezcenne. Takich osób raczej będzie mniej niż więcej. I jak się taka osobę spotka, to się tego daru i tej relacji pilnuje.
Jeśli towarzyszenie ma być owocne, to – oprócz więzi, która się z kimś takim wytwarza – ważne są także jego kompetencje. O jakiego typu kompetencje chodzi najbardziej?
To jest absolutnie kluczowa sprawa.
Ale zanim powiem o kompetencjach, wspomnę o czymś jeszcze bardziej elementarnym – o wyborze towarzysza. Na pewno jest to osoba przeze mnie wybrana, której ufam (to jest moja decyzja i mój wybór!) i wobec której czuję się swobodny, tzn. nie wymuszam na sobie szczerości i w ogóle tego kontaktu, ale raczej sam go chcę, potrzebuję i szukam.
Myślę, że każdy z nas wybiera na takiej zasadzie, że osoba wybrana ma coś do zaoferowania. Dlatego chcę być w pogłębionej rozmowie właśnie z tym człowiekiem. Czerpię z tej relacji. Ona jakoś odpowiada na moje pragnienia, moje potrzeby, oczekiwania. Tutaj kompetencja polegałaby na tym, że towarzysz musi czuwać, przynajmniej na początku, nad kształtem tej relacji. Chodzi o to, żeby ona szła w kierunku dojrzałości, pogłębienia, kierunku wartościowym, budującym, a nie była jedynie obsługiwaniem prostych ludzkich potrzeb: czy to potrzeby bycia autorytetem (to ze strony towarzysza duchowego), czy też najprostszych potrzeb drugiej strony, która może szukać atencji, zainteresowania, taniej uważności, podejmowania za nią decyzji, albo w pewnych obszarach życia może się próbować oszukiwać. Kompetencja towarzysza duchowego będzie polegała na tym, że on dostrzeże i oceni potencjał tego, co się może zadziać w tym towarzyszeniu. Wtedy albo warto w to wchodzić i warto to pogłębiać, albo trzeba temu poszukującemu człowiekowi pokazać, czego on tak naprawdę poszukuje i ewentualnie zaproponować inne rozwiązania. Taka osoba nie musi mieć wcale złych intencji. Brak jej tylko kontaktu ze swoimi przeżyciami, potrzebami i poszukiwania są mało ukierunkowane.
Czy towarzyszem duchowym może być psycholog czy psychoterapeuta?
Myślę, że jest to do wyobrażenia, ale to trudne. A to dlatego, że kompetentny terapeuta i psycholog będzie próbował zmieścić się we wszystkich procedurach. Towarzyszenie duchowe tym różni się od procesu terapeutycznego, że można sobie w nim pozwolić na dużo większą czułość i zażyłość. Terapeuta czy psycholog musi zachować zawodowy dystans. To kwestia jego profesjonalizmu. Natomiast towarzysz duchowy może być swobodnie w roli naszego przyjaciela.
Mówił Ojciec w naszej poprzedniej rozmowie, że sam celowo formuje ludzi do bycia towarzyszami duchowymi.
Autentyczna duchowość zawsze prowadzi do tego, żeby odkryć w sobie wezwanie do towarzyszenia innym.
Proszę zobaczyć, jaka jest sytuacja uczniów po Zmartwychwstaniu. Oni zaczynają widzieć, że Bóg działa przez nich: wylęknionych, niepewnych swojego losu, zanurzonych w bardzo trudnych okolicznościach. A jednak Pan Bóg zaprasza ich, aby nie koncentrowali się wyłącznie na sobie, swoich lękach i problemach, tylko szli służyć i – właśnie – towarzyszyć innym.
To zauważył bardzo głęboko mistrz towarzyszenia duchowego Ignacy Loyola i to pokazał nam przez Ćwiczenia duchowe, że człowiek naturalnie jest przygotowywany przez Boga, aby towarzyszyć drugiemu człowiekowi. To jest zaproszenie, które jest – jak to zwykle u Pana Boga – bardzo delikatne, bardzo łagodne, ale na wiele sposobów pokazywane nam w życiu.
Ja, odkrywszy taką drogę, próbuję pokazywać ją innym osobom – zwłaszcza takim, którym ze względu na naturalne obdarowanie nie będzie trudno stać się towarzyszami duchowymi dla innych. Staram się to robić świadomie, używając narzędzi służących pogłębianiu relacji ze Słowem Bożym i samym sobą (np. przez ignacjański rachunek sumienia). Regularna praktyka tych dwóch elementów pokaże nam, że życie jest sztuką rozeznawania. A rozeznawanie jest z kolei wstępem do towarzyszenia – i sobie, i innym. To jest zawsze ten kierunek.Jakie są kryteria wyboru towarzysza duchowego?
Pożądaną cechą takich osób jest – po pierwsze – duża szczerość i przejrzystość. Po drugie, otwartość na drugiego człowieka, a także ciekawość drugiego człowieka. Trzecią cechę Ignacy nazwałby zdolnością do współodczuwania.To nie to samo, co tanie współczucie.
Nie, to nie tanie współczucie. Nie jest to także przeżywanie życia za kogoś, ale właśnie współ-odczuwanie, czyli dość łatwe odnajdywanie się w sytuacji drugiego człowieka ("Ja wiem, jakiej wagi jest to, co przeżywasz. Nigdy nie przeżyję tego, co ty, tak jak ty, ale wiem, jakiej to jest wagi."). To jest moment pochylenia się czy nawet uklęknięcia przed drugim człowiekiem ("Uznaję, że to, co przeżywasz, jest ważne, bezcenne, bardzo indywidualne, bardzo twoje i bardzo autentyczne, bo twoje.").
Osoby o tych cechach bardzo łatwo wejdą w towarzyszenie – czy to świadome, czy nieświadome.
Jest jeszcze jeden ważny element: osoba umiejętna w towarzyszeniu będzie także umiejętna w stawianiu granic. Bo dobre ustawienie granic w relacjach powoduje, że się potem nie ranimy. Inaczej mówiąc, wiemy, kim dla siebie jesteśmy i nie mamy fałszywych, błędnych oczekiwań wobec siebie. To bardzo pomaga i czyni towarzyszenie naturalnym.
Osoba, która posiada dar towarzyszenia, bardzo pomaga innym, ale także samej sobie. Bo jest tu miejsce na wzajemność, o której wcześniej mówiłem. Dlatego właśnie warto, gdyż bardzo wiele otrzymuje się, towarzysząc innym.
Jarosław Dudała