Już dwie nowojorskie placówki związane z obroną życia zaskarżyły nowe przepisy miejskie narzucające dodatkowe wymagania na centra interwencji kryzysowej dla kobiet w ciąży.
Zgodnie z ustawą, którą 18 marca podpisał burmistrz Nowego Jorku, Michael Bloomberg, placówki te muszą w języku angielskim i hiszpańskim wprowadzić do swoich reklam i materiałów promocyjnych szereg uściślających informacji, a pracownicy muszą wyraźnie oznajmić przychodzącym tu kobietom, że nie dokonują aborcji i nie rozpowszechniają środków antykoncepcyjnych. Pracownicy tych centrów muszą także wskazać najbliższą placówkę, która takie usługi świadczy.
Niezastosowanie się do tych przepisów grozi karą finansową – 1 tys. dolarów za pierwszy dzień i 2,5 tys. za każdy następny, dopóki ośródek nie zastosuje się do restrykcyjnych reguł. Placówka, która trzykrotnie w ciągu dwóch lat złamie prawo, może zostać zamknięta, a odpowiedzialni za jej prowadzenie mogą trafić do więzienia.
Obrońcy życia uważają, że przepisy są niekonstytucyjne. Prawnicy z chrześcijańskiej organizacji Alliance Defense Fund (ADF) w imieniu swoich klientów zaskarżyli już miasto w tej sprawie. Wcześniej zrobiło to Amerykańskie Centrum Prawa i Sprawiedliwości (ACLJ).
Matt Bowman z ADF uważa, że ośrodki interwencji kryzysowej zostały ukarane przez „politycznych sprzymierzeńców przemysłu aborcyjnego” za to, że starały się pomóc kobietom i dzieciom. Atak na te placówki uznał za „ideologicznie motywowaną próbą odciągnięcia uwagi od kolejnych skandali w klinikach aborcyjnych”.
W 2009 roku w Nowym Jorku przeprowadzono 87 tys. aborcji. Nadal ich odsetek jest wyższy niż w innych regionach USA, dlatego miasto te od dłuższego czasu uważane jest za niechlubną amerykańską „stolicą aborcji”. Około 41 proc. ciąż na terenie metropolii kończy się aborcją.