Były prezydent Izraela Mosze Kacaw został we wtorek skazany na siedem lat więzienia za dwukrotny gwałt i inne przestępstwa seksualne, a także za wywieranie nacisków na oskarżające go ofiary i świadków oraz utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości.
Sąd nakazał także byłemu prezydentowi wypłacenie odszkodowania w łącznej wysokości 125 tys. szekli(ok. 125 tys. złotych) dwóm ofiarom gwałtu - pracownicy rezydencji prezydenta oraz pracownicy ministerstwa turystyki z okresu, gdy Kacaw kierował tym resortem.
Były prezydent rozpłakał się po usłyszeniu wyroku. "Wygrało kłamstwo. Kobiety kłamały i wiedzą, że kłamały" - powiedział.
Sędzia George Karra podkreślił, że wyrok ma znaczenie symboliczne. "Fakt, że Kacaw dopuścił się tych aktów w czasie, gdy piastował wysokie stanowiska, jest powodem, żeby ukarać go surowo" - oświadczył.
Obrońcy skazanego wyrażali opinię, że ich klient został "skazany przez media".
Kacaw ma rozpocząć odsiadywanie kary 8 maja. Może jeszcze składać apelacje do Sądu Najwyższego, na co ma 45 dni, ale nie opóźni to rozpoczęcia odbywania kary.
Proces b. prezydenta trwał dwa lata, a - wraz z dochodzeniem - cała sprawa toczyła się na oczach opinii publicznej przez pięć lat.
Pod koniec grudnia ubiegłego roku sąd uznał już, że Kacaw jest winny dwóch gwałtów, molestowania seksualnego i "nieprzyzwoitych aktów". Nie ustalił jednak wówczas wymiaru kary. Przed gmachem sądu demonstrowały organizacje kobiece, domagając się surowej kary dla byłego prezydenta.
Wiele głosów broniło jednak polityka, podkreślając jego zasługi dla państwa i podając wątpliwość zeznania pokrzywdzonych.
65-letni Kacaw, który był prezydentem w latach 2000-2007, konsekwentnie zaprzeczał oskarżeniom o gwałt, molestowanie seksualne i nękanie, wniesionym przez trzy byłe współpracownice. Oskarżenia dotyczyły zarówno okresu, gdy był prezydentem, jak i wcześniejszego, kiedy kierował resortem turystyki.
Rozpoczęte jeszcze w 2006 roku dochodzenie sprawiło, że Kacaw podał się do dymisji w lipcu 2007 roku, na dwa tygodnie przed wygaśnięciem kadencji prezydenckiej. Zapowiadał walkę o oczyszczenie swego dobrego imienia. W kwietniu 2008 roku odrzucił porozumienie stron, które pozwoliłoby mu uniknąć procesu w zamian za przyznanie się do molestowania pracownic, nieprzyzwoitych czynów oraz do nękania świadków.