Udział prezydentów Polski i Rosji w uroczystościach w Katyniu to zły pomysł - twierdzi Marek Jurek (Prawica Rzeczypospolitej). Według doradcy prezydenta Tomasza Nałęcza, właśnie takie spotkanie może połączyć polską opinię publiczną w hołdzie dla ofiar.
11 kwietnia z udziałem prezydentów: Polski Bronisława Komorowskiego i Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Katyniu odbędą się uroczystości upamiętniające 71. rocznicę zbrodni katyńskiej.
Spotkaniu prezydentów w tej formie jest przeciwny lider Prawicy Rzeczpospolitej Marek Jurek. Jak powiedział w niedzielę w Radiu Zet, to bardzo zły pomysł i niefortunna decyzja. "Ona będzie dzielić w momencie żałoby opinię publiczną. Ja bym zdecydowanie zachęcał prezydenta (Polski - PAP) do większej ostrożności" - zaznaczył. "Jesteśmy niezadowoleni z jego przebiegu (śledztwa katyńskiego - PAP) po stronie rosyjskiej. Jesteśmy niezadowoleni z prezentacji tego śledztwa po stronie rosyjskiej. (...) W tej sytuacji robienie takich wspólnych obchodów (...) będzie dzielić opinię publiczną w sytuacji, kiedy powinniśmy być zjednoczeni" - dodał Jurek.
Doradca prezydenta ds. historii prof. Tomasz Nałęcz powiedział z kolei, że jeśli jest coś, co może połączyć polską opinię publiczną, to właśnie hołd dla ofiar Katynia. "Dla tych dwudziestu kilku tysięcy (osób) polskiej elity, wymordowanej przez NKWD. Jeśli nie potrafimy być razem na obchodach katyńskiej, żeby uczcić ofiary zbrodni katyńskiej, to gdzie możemy się spotkać?" - pytał retorycznie.
Zaznaczył, że wizyta w Katyniu prezydentów Polski i Rosji nie jest wizytą międzypaństwową. "Od kilku lat, jak marszałek Komorowski kierował Sejmem, na czele rodzin katyńskich jeździł do Katynia każdego roku. Także rodziny zwróciły się do prezydenta z propozycją, żeby pojechał z nimi w ramach pielgrzymki rodzin katyńskich" - powiedział. Dodał, że w takiej sytuacji pojawiła się możliwość, aby w pielgrzymce rodzin katyńskich w tym roku - symbolicznie zamykające 70-lecie zbrodni - uczestniczyli prezydenci Polski i Rosji.
Zdaniem wiceszefa klubu Polska Jest Najważniejsza Pawła Poncyljusza, nikt nie powinien być przeciwny jakimkolwiek kontaktom na takim szczeblu. "Pytanie po stronie polskiej, czy my wiemy, co ma wynikać z tego spotkania? Tego typu wydarzenia nie dzieją się tylko i wyłącznie w celach ceremonialnych. Przynajmniej nie powinny. Pytanie w związku z tym jest takie: czy polska dyplomacja, polski prezydent ma jakieś konkretne cele do załatwienie i czy spotkanie obu prezydentów wieńczy jakiś okres, na przykład rozwiązywania śledztwa katyńskiego. (...)Ja bym oczekiwał, że tego typu spotkania są jakimś wydarzeniem dyplomatycznym, (...) a nie tylko celebrami pod tytułem +złożymy wieńce+" - powiedział.
Marek Siwiec (SLD) podkreślił z kolei, że gdyby na te uroczystości nie przyjechał prezydent Miedwiediew, pojawiłyby się liczne opnie o kryzysie w polsko-rosyjskich stosunkach. "Jak nie wiadomo, jak wnioski wyciągać, to trzeba wyciągać pozytywne. W tej sytuacji to jest gest humanitarny. (...) Lepiej, jak Miedwiediew jest, niż jakby go nie było" - powiedział. Dodał, że wizyta może być okazją do przedstawienia opinii krytycznych na temat postępów śledztwa katyńskiego. "Wyjdą z cmentarza i pewnie rozpocznie się rozmowa o interesach. I pewnie będą rozmawiali o następnej wizycie. Komorowski powinien pojechać do Moskwy" - dodał.
Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział z kolei, że wizyta jest elementem realizacji konsekwentnej polityki polsko-rosyjskiej, która rozpoczęła się od symbolicznej wizyty premiera Putina na Westerplatte. "To ma również wymiar konkretny, bo po tych symbolicznych gestach mamy sukcesywnie przekazywane dokumenty ze śledztwa katyńskiego" - zaznaczył.
Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski (PSL) uważa, że planowane spotkanie prezydentów oznacza, iż Polska "w ostatnim czasie jest na topie". "Wyjazd pana premiera do Paryża, przyjazd przywódców Niemiec, Francji do prezydenta. To oznacza, że jesteśmy coraz bardziej liczącym się krajem, przewidywalnym. Chcą z nami rozmawiać. To nawet służyłoby pojednaniu polsko-rosyjskiemu" - zaznaczył.