Jak przyrodnicy ukraińscy manifestują swoją niepodległość?

Rozmowa Katarzyny Widery-Podsiadło z dr. Piotrem Tyszko-Chmielowcem z Instytutu Drzewa.

Katarzyna Widera-Podsiadło: Niedawno wrócił Pan z Kijowa. Miasto stara się normalnie funkcjonować, mimo trwającej wojny. W zwykłym trybie pracują przyrodnicy, osoby zajmujące się zielenią w mieście, arboryści. Pan też był tam zawodowo.
Dr Piotr Tyszko-Chmielowiec: Od połowy zeszłego roku współpracuję z ukraińskimi przyjaciółmi w udostępnianiu tego, co najlepsze w dorobku polskiej i europejskiej arborystyki. Odwiedziłem Lwów, Dnipro, Zaporoże i Kijów, gdzie oceniałem drzewa, wykładałem, prowadziłem zajęcia terenowe i pomagałem tłumaczyć standardy.

Jak bardzo ucierpiała przyroda na terenie Ukrainy?
Nie mam na ten temat pełnej wiedzy. W tej części Ukrainy, gdzie byłem, nie widać zniszczeń, one są punktowe. Zresztą obrona przeciwlotnicza ukraińska działa coraz lepiej i na przykład, kiedy wysiadłem rano z pociągu na dworcu głównym w Kijowie, kolega z urzędu miejskiego, który do nas przyjechał, zawiózł nas prosto do schronu, ponieważ właśnie ogłoszono alarm. Mówiono, że lecą rakiety z Morza Czarnego i że trzeba poczekać, aż spadną. Jak się okazało, tego dnia tylko jedna rakieta, zestrzelona zresztą przez obronę przeciwlotniczą, uszkodziła budynek jednorodzinny i stojący obok samochód. Nie było ofiar. Mieszkańcy Kijowa, a na pewno jeszcze bardziej dotyczy to mieszkańców Lwowa, nauczyli się żyć z tymi alarmami. Większość z nich nie schodzi do schronu, bo prawdopodobieństwo, że rakieta gdzieś blisko uderzy, nie jest duże. My posiedzieliśmy w schronie urzędu,  porozmawialiśmy. Tam przecież też można pracować. Kiedy alarm został odwołany, pojechaliśmy na zaplanowane spotkanie, tylko trochę później. Widzę, że Ukraińcy nauczyli się elastyczności. Jeśli w danym momencie nie można się spotkać, bo np. jest alarm, nie ma prądu, to spotykamy się później, nikt się tym nie przejmuje, po prostu trzeba planować elastycznie, życie toczy się dalej.

Co jest w kręgu największych zainteresowań przyrodników, z którymi Pan spotykał się w Ukrainie?
Może zacznę od ogólnej uwagi. Śledzę dosyć blisko i szczególnie życie w Ukrainie od zeszłego roku i dostrzegam, że u mieszkańców Ukrainy pojawiła się taka olbrzymia energia, chęć dokonywania zmian. Ukraińcy, którzy bronią swojej niepodległości, rządzenia się w swoim kraju, zmuszeni są do zastanowienia się: "Co to jest to, czego bronimy? Co nas czyni innymi od Rosjan? Na czym polega bycie Ukraińcem, który broni swojego sposobu życia?". Odpowiedzi na te pytania wskazują, że Ukraina idzie w kierunku wartości europejskich i powiązań z Europą. Ci Ukraińcy,  którzy jeszcze nie bardzo wiedzieli, kim są, bo nie wszyscy mieli taką jasną tożsamość, uświadamiają sobie, że nie chcą być moskalami, że chcą aspirować do wartości bliższych nam, Polakom, Brytyjczykom, Francuzom czy Niemcom. To także dotyczy wiedzy fachowej. Należy pamiętać, że np. w kwestiach pielęgnacyjnych w Ukrainie szerzy się plaga ogławiania drzew, cięcia "na słup telegraficzny", jeszcze tu i ówdzie czyści się z murszu dziuple, co w Polsce uważane jest za przestarzałe, niewłaściwe i szkodliwe dla drzewa i związanej z nim przyrody. Jednocześnie miejskie służby zieleni wkładają dużo pracy w to, żeby te zieleń utrzymać.

Jak przyrodnicy ukraińscy manifestują swoją niepodległość?   Kasztanowiec w kijowskim ogrodzie botanicznym Hryszka. Piotr Tyszko-Chmielowiec

Ogrodnicy też włączają się w inne akcje manifestowania niepodległości Ukrainy.
 Tak, oglądałem takie filmiki umieszczane w sieci przez mera Charkowa, wkrótce po ustaniu bezpośrednich ataków artyleryjskich na miasto. Uprzątające miasto ekipy zieleni sadziły kwiaty na ulicach. To był manifest tego, że się nie dajemy, że żyjemy, że nie poddajemy się wrogowi. Ja też to tak osobiście rozumiem, bo dla mnie drzewa to życie, to pokój ,więc pracując dla drzew, pracuję dla pokoju, przeciwko wojnie. Ukraińcy są dumni ze swojej armii, wszyscy chcą być jak ta armia i mają ambicje, żeby inne obszary życia także dobrze funkcjonowały, tak jak armia, czy koleje ukraińskie, które są rewelacyjnie. Ukraińcy zajmujący się drzewami, arboryści, pracownicy zarządów zieleni, z którymi pracowałem, byli otwarci i gotowy na zmiany, chętnie słuchali, co ja mam im do powiedzenia, jak te sprawy wyglądają w innych krajach.

A co zyskał Pan, jadąc do Kijowa?
Zawsze się można nauczyć czegoś w kontaktach z ludźmi. Miałem trochę ciekawych spotkań, które uświadomiły mi, że nie wszystkie stare, tradycyjne metody zajmowania się drzewami trzeba koniecznie unowocześniać. Dostałem trochę materiałów, jestem bardzo zbudowany tym, jak Ukraińcy nie tylko walczą, ale jak otrzymują funkcjonowanie swojego państwa.

Kilka fascynujących drzew Pan zobaczył? Na Pana portalu społecznościowym można je oglądać.
W zeszłym roku jadąc do Dnipra i Zaporoża odwiedziłem dąb kozacki na Chortycy, największej wyspie na Dnieprze, tej samej gdzie była sicz kozacka. Ten dąb może tych Kozaków pamiętać. Jest to niezwykłe sędziwe drzewo, trochę przypomina warszawskiego Mieszka. Z rozległego, wielkiego drzewa został jeden żywy konar, który sobie dobrze radzi. Z kolei później miałem przyjemność oglądania czerwonego buka we Lwowie, który składa się z dwóch pni, one są ze sobą zrośnięte i podczas burzy te zrosty popękały. Teraz jego opiekunowie się martwią, że dąb może upaść, więc z kolegami z Polski zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób najlepiej go uratować. Lwów w ogóle ma wiele pięknych drzew. A nawet Kijów, którego z dotychczasowych moich wizyt nie kojarzyłem ze starymi drzewami - bo większość drzew na terenie miasta to są drzewa młode, nie przekraczające na pewno setki lat. Jednak i w Kijowie zawieziono mnie do starych dębów, o które ludzie bardzo dbają.

Chciałoby się powiedzieć: życie toczy się nadal, oby jak najkrócej już w cieniu wojny.
Mam takie wrażenie, że ludzie chcąc odreagować ten cały wojenny stres, szukają sposobów odwrócenia swojej uwagi. Dla mnie np. Kijów stał się taką europejską stolicą stand-upu. Byłem na dwóch występach. Ich czarny humor kojarzę z formą, jaką lubią Polacy. Faktycznie, życie kulturalne w tym mieście kwitnie, ale godzina policyjna skraca je mocno. Większość występów musi się kończyć najdalej około 21.00. Imprezy kończą się, zamykają się restauracje i idziemy grzecznie spać, natomiast niewątpliwie miasto nie poddaje się, żyje, ludzie chcą żyć, odreagować stresy, spotykać się ze sobą, cieszyć się tym życiem, a wojna jest gdzieś w tle.

Ale nie można jej przecież wymazać z pamięci, zwłaszcza, że pojawiają się rozmowy o tych, których już nie ma.
Jedna z inicjatyw, w której działam, została powołana dla upamiętnienia młodego Ukraińca, wolontariusza ogrodu botanicznego w Kijowie. Pragnął ów młody człowiek zostać arborystą. Zaczął się uczyć w tym kierunku, ale wybuchła wojna. On poszedł jako ochotnik na front i tam zginął. Jego rodzina zaproponowała, żeby powołać inicjatywę, która ma wspierać szkolenia dla młodych arborystów. Przygotowujemy więc kursy, szukamy na ten cel funduszy i planujemy różne działania. Będziemy opierać się na doświadczeniu z Polski, z Litwy, z innych krajów. Brytyjski związek arborystów zaproponował nam adaptację swoich materiałów. Spotykam się wśród kolegów z różnych krajów i z Polski z dużą życzliwością i gotowością pomocy.

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Katarzyna Widera-Podsiadło/RadioeM