Z prof. Andrzejem Jasińskim, przewodniczącym tegorocznego Konkursu Chopinowskiego o miłości w Des-dur, wędkowaniu i kontemplacji rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Prof. Andrzej Jasiński - juror najważniejszych konkursów pianistycznych na świecie. Występował we wszystkich filharmoniach w Polsce i w wielu miejscach za granicą. Wychowawca koncertujących pianistów i pedagogów, wieloletni kierownik katedry fortepianu Akademii Muzycznej w Katowicach.
Barbara Gruszka-Zych: Jaka muzyka wyraża miłość?
Prof. Andrzej Jasiński: – Wymienianie jednego utworu czy gatunku byłoby trudne, bo w każdym jest zawartych wiele uczuć. Utwór jest napisany przez kompozytora na papierze, ale realnie tworzy się w mózgu słuchacza, który rozumie go poprzez własną osobowość.
Na sali koncertowej jest tyle interpretacji, ilu słuchaczy?
– W pewnym sensie tak, ale jedna aura, wspólne uniesienie. Tęsknotę za miłością znajdujemy w utworach wielu kompozytorów, zwłaszcza takich jak Schubert, Schumann, Chopin. Miłość najpełniej wyraża sławne Larghetto w Koncercie f-moll Chopina, a także inne utwory czy ich fragmenty w tonacji Des-dur.
A śmierć?
– To wspaniała rzecz, bo wszyscy jesteśmy wobec niej równi. Z pozoru frywolny Mozart odpowiedział na zarzuty ojca, który ganił go za flirtowanie, że gdyby miał się żenić z paniami, z którymi żartuje, to miałby 200 żon. Ale potem, gdy ojciec poważnie zachorował, to go pocieszał, mówiąc o drugim świecie, że tam czeka ich „prawdziwe szczęście”. W wolnej części Sonaty c-moll Mozarta czy w „Preludium deszczowym” Chopina słyszę tony, które mogą symbolizować pulsację czasu w wieczności. A w trio Des- dur „Marsza żałobnego” Chopina – niebiański spokój.
W „Marszu żałobnym” jest więc dramat życia, ale i nadzieja „drugiej przestrzeni”?
– Mazurek b-moll Chopina kończy się zawieszeniem, jakby wszystkie rozważania egzystencjalne kompozytora zatrzymywały się nad pytaniem, ale i nadzieją. Bo bez nadziei nic nie ma sensu. Kiedyś przez wygłaszanie takich mądrości Japończycy, uczestnicy mojego kursu pianistycznego, nazwali mnie księdzem (śmiech). Kiedy byłem młodym pianistą, skupiałem się na tym, żeby grać precyzyjnie, wyraziście, ale z czasem zacząłem rozumieć, że prawdziwe szczęście wykonawca może odczuć wyłącznie wtedy, kiedy otrze się o warstwę duchową utworu. Niektórym wielkim interpretatorom udawało się przekraczać granicę między światem materialnym a duchowym. Potrafił to Paderewski – słuchający go wpadali w trans. To też zdarzyło się Zimermanowi. Opowiadał mi, że kiedyś po koncercie w Madrycie słuchacze długo nie opuszczali sali. Myślę, że w ten sposób opóźniali powrót ze świata piękna do rzeczywistości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Rozmowa z prof. Andrzejem Jasińskim