Z Siergiejem Adamowiczem Kowaliowem o wolności w łagrze, Armii Czerwonej i niepodawaniu ręki rozmawia Barbara Gruszka-Zych
Siergiej Kowaliow - wiceprezes Stowarzyszenia „Memoriał”. Członek Grupy Inicjatywnej dla Obrony Praw Człowieka w ZSRR, a także radzieckiego oddziału Amnesty International. Aresztowany w 1974 i skazany za „agitację antysowiecką” na 7 lat łagru o zaostrzonym reżimie i trzy lata zsyłki. Współtworzył Deklarację Praw Człowieka i Obywatela. Przeciwstawiał się zaangażowaniu militarnemu Rosji w Czeczenii.
Barbara Gruszka-Zych: Przez 10 lat siedział Pan w sowieckich łagrach. Dało się tam żyć?
Siergiej Kowaliow: – Obóz to obóz, siedzisz w jednym pokoju i nie możesz wyjść. Prawo dzieliło sowieckich aresztowanych na kryminalistów i zbrodniarzy o wadze państwowej. Należeliśmy do tej drugiej grupy i siedzieliśmy razem. Świat pozostały za drutem kolczastym nazywaliśmy dużym obozem. Wewnątrz niego był nasz mały obóz, elita wolnych ludzi w zniewolonym kraju. Nuciliśmy czasem piosenkę rosyjskiego barda Julija Kima: „Żyjemy jak w obłokach, jest łaźnia i wychodek, a cały świat niech siedzi za drutem kolczastym”.
Co pozwalało Panu przetrwać te lata?
– Wewnętrzna wolność. Trafiłem do obozu, walcząc o prawo do szacunku do siebie, do człowieka w ogóle. Chciałem być wolnym w zniewolonym kraju, a było to możliwe tylko wtedy, kiedy sam czułem się wewnętrznie niezależny.
Co to jest wolność?
– To nie tylko kwestia swobody poruszania się, że jadę, gdzie chcę, i spotykam, kogo chcę. Sami znacie różne zakresy ograniczania tej wolności. Na przykład w Polsce można było jechać z Warszawy do Krakowa, ale już nie z Warszawy do Nowego Jorku. Można było w domu czytać wiersze Miłosza, ale nie dało się ich znaleźć w gazecie. Jak można być wolnym w obozie? To proste. W obozie nie musiałem zwracać uwagi na to, kto mnie usłyszy i na mnie doniesie. Każdemu mogłem mówić to, co myślę. Choć za tę obozową wolność też trzeba było czasem płacić, na przykład siedząc w karcerze.
Ile razy?
– Wiele... Jednak żyjąc w Moskwie, stale musiałem się kontrolować, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego w obecności osób trzecich. Do obozu trafiłem z powodu „Kroniki Wydarzeń Bieżących”, którą wydawaliśmy nielegalnie. Spotykaliśmy się konspiracyjnie w mieszkaniach przyjaciół, którzy gdzieś wyjechali, i tam pisaliśmy i redagowaliśmy teksty. Zachowywaliśmy wszystkie środki ostrożności, żeby sąsiedzi nas nie usłyszeli – światło było zgaszone, okna zasłonięte, nawet w toalecie nie używaliśmy spłuczki, ale laliśmy wodę z wiadra.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Siergiejem Adamowiczem Kowaliowem