O przebywaniu na pustyni wiary, gotowaniu i Florencji z Tessą Capponi-Borawską rozmawia Barbara Gruszka-Zych
Tessa Capponi-Borawska - pochodzi z arystokratycznej włoskiej rodziny, z mężem Jakubem Borawskim i czwórką dzieci mieszka w Warszawie. Wykłada włoski na Uniwersytecie Warszawskim i pisze do polskich gazet. Jest matką czwórki dzieci. Napisała cieszące się zainteresowaniem książki „Moja kuchnia pachnąca bazylią” – o gotowaniu, i „Dziennik toskański” – będący zapisem rodzinnej historii.
Barbara Gruszka-Zych: Już po urodzeniu czwórki dzieci zaczęła Pani studia teologiczne na „Bobolanum”.
Tessa Capponi-Borawska: – Teologia to wyjeżdżona ścieżka rowerowa, którą przemierzamy las. Bóg jest tym nieskończonym lasem, a wybierając się na tę przejażdżkę, miałam nadzieję Go zobaczyć. Podczas studiów pootwierało mi się też w głowie kilka klapek. Na przykład na wykładach z teologii zrozumiałam, że łaska jest jedna i jest nią samoudzielanie się Boga człowiekowi. Wciąż prosimy o łaskę zdrowia, wiary, jakby Bóg chodził z płaszczem z wieloma kieszeniami, z każdej wyjmował łaskę i dosypywał do naszych zup. Teologia była mi też potrzebna do uporządkowania spraw emocjonalnych. Przez kilka lat po urodzeniu Stasia chorowałam. Po trudnym porodzie dopadła mnie głęboka depresja, odwiedzałam setki lekarzy, ale wciąż byłam bardzo słaba, miałam anemię, nie mogłam wykonać najdrobniejszej pracy. Pamięta pani ten fragment Ewangelii o krwawiącej kobiecie, która dotyka płaszcza Chrystusa? Właśnie on przyszedł mi do głowy w jednej z krytycznych chwil. Wstąpiłam wtedy do kościoła i powiedziałam: „Boże, też chciałabym dotknąć Twego płaszcza”. Podeszłam blisko tabernakulum i powiedziałam: „Słuchaj, Panie, jestem osobą szalenie fizyczną, mało intelektualną, stoję na totalnej pustyni, nie słyszę Cię, nie widzę Cię. Znalazłam się na granicy wytrzymałości i muszę dotknąć Twego płaszcza”. Zaczęła się Msza, nie chciałam na niej zostać, ale zmusiłam się. Kiedy przyszedł moment Komunii św., w jednej sekundzie błysnęło mi, że przyjęcie Ciała Pańskiego to właśnie dotknięcie tego płaszcza. Za każdym razem, kiedy podchodzę do Komunii, dotykam Jego płaszcza.
Mówi Pani jak zakochana w Bogu kobieta.
– Bo jestem w Nim zakochana aż do bólu – kłócę się z Nim, wołam do Niego. To miłość do prawdziwego Boga, a nie jakiejś fikcyjnej postaci. I stale się do Niego modlę. Moją pierwszą modlitwą jest „Ojcze nasz”. Potrafię odmawiać ją spontanicznie nawet pięć, sześć razy dziennie, na każdą okoliczność – kiedy chcę podziękować za ładny dzień, za udane spotkanie. Bardzo często też medytuję nad tekstami Pisma Świętego. Innym sposobem zwracania się do Boga jest śpiewanie. Śpiewam przy gotowaniu, ale też razem z grupą przyjaciół. Ostatnio pracuję nad arią „Mesjasza” – fragmentem Izajasza zaczynającym się od słów: „O Mężu Boleści…”, czytanym zwykle w Wielkim Tygodniu. Śpiewam też mojej chorej ciotce, którą odwiedzam co miesiąc, wyjeżdżając do Włoch. Muszę organizować jej życie, bo cierpi na demencję starczą. To jest taka moja praktyka z teologii. Uczenie się przygotowania do śmierci.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych