O gregoriance Jimiego Hendrixa, zimnych plebaniach i oślej teologii z ks. Wojciechem Drozdowiczem rozmawia Jacek Dziedzina
Ks. Wojciech Drozdowicz - proboszcz parafii bł. Edwarda Detkensa na Bielanach w Warszawie, animator kultury, był twórcą i prowa-dzącym program telewizyjny dla dzieci „Ziarno”. W kościele na Bielanach założył Podziemie Kamedulskie – centrum artystyczne (www.lasbielanski.home.pl)
Jacek Dziedzina: Chyba sobie nie pogadamy.
Ks. Wojciech Drozdowicz: ???
Napisał Ksiądz, że chce pościć od wielomówstwa.
– Jak pytają, to odpowiadam.
W duchu i tak jest Ksiądz mnichem, dokładnie kamedułą. Zawsze tak było?
– W seminarium wydawało mi się, że kapłaństwo w życiu monastycznym jest lepsze. A ponieważ zawsze nosiłem w sobie robala aktywności, wiedziałem, że się nie nadaję do zakonu. Jednak w 1978 roku poprosiłem o roczny urlop.
Kierunek Tyniec.
– Tyniec benedyktyński był chyba jedynym miejscem, gdzie przyjmowano na jakiś czas. Siedziałem tam od wakacji. Na wiosnę nie wytrzymałem bezruchu i uciekłem. Benedyktynom z Tyńca będę zawsze wdzięczny za wyjątkowe doświadczenia, o których nie da się przeczytać w książkach.
Spanie w trumnie też Ksiądz mnichom zawdzięcza?
– Po powrocie z Syberii, gdzie pracowałem kilka lat, ksiądz prymas dał mi kościół pokamedulski na warszawskich Bielanach. Tęsknoty mnisze powróciły. U stolarza zamówiłem trumnę. Spałem w niej przez dwa lata, chociaż to specjalność trapistów, a nie kamedułów. Odczuwałem wielką potrzebę dotknięcia memento mori.
Z tego się wyrasta? W pokoju widziałem już normalne łóżko.
– Mam 55 lat, jestem gruby i już się w trumnie nie mieszczę. Poza tym jestem kanonikiem. Trumnę schowałem na ostatnią drogę. Ale wówczas miałem obsesyjną, trochę śmieszną potrzebę, żeby dotknąć tej trumny, spać w niej. Memento mori napisałem na ścianie, a potem zrobiłem sobie tatuaż. Dałem 150 zł, ale nie żałuję, bo to jest prawdziwie katolicki tatuaż.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina