O taniejącej złotówce, spekulantach walutowych i zaletach kryzysu z dr. Robertem Gwiazdowskim rozmawia Jacek Dziedzina
Jacek Dziedzina: Sprzedał Pan już wszystkie swoje euro czy jeszcze czeka na wyższy kurs?
Dr Robert Gwiazdowski: – Gdybym miał jakieś euro, to sprzedałbym je już dawno, a teraz liczyłbym straty. I martwiłbym się brakiem zysku oraz wyrzucał sobie, że przecież mogłem jeszcze poczekać.
Czyli nie należałby Pan do tych, którzy teraz zacierają ręce.
– Nie, ale proszę zwrócić uwagę, że rok temu to ci, którzy zwlekali ze sprzedażą w nadziei na lepszy kurs, obudzili się potem z ręką w nocniku.
Polski złoty nagle stał się najszybciej taniejącą walutą na świecie. Dużo szybciej niż waluty krajów, gdzie ryzyko walutowe jest większe – Meksyku czy Brazylii. Jak to możliwe?
– Firmy hedgingowe (czyli fundusze wysokiego ryzyka – J.Dz.) gwałtownie poszukują rzeczy, na których mogą zarobić. Stąd różnego rodzaju manipulacje. Im bardziej rozchwiany rynek, tym lepiej dla firm hedgingowych. Skoro nie da się zarabiać na ropie naftowej, której rynek został rozchwiany przez firmy hedgingowe w II kwartale ubiegłego roku, poszukują innych możliwości. I na przykład waluty są takim celem dla spekulantów. Na szczęście nie jesteśmy w ERM II (system, który jest „poczekalnią” dla kandydatów do strefy euro, ma na celu ograniczenie wahań walut – J.Dz.). Dlatego NBP nie musi bronić kursu złotego. Gdybyśmy byli już w ERM II, jak tego bardzo chcieli premier i jego minister finansów, to by się okazało, że NBP musi bronić kursu złotego.
Dlaczego akurat teraz polska waluta okazała się tak łakomym kąskiem dla spekulantów?
– Bo nie mają innych. A dobrym kąskiem stała się złotówka.
Ekonomiści używają zwrotu „przyszła pora” na waluty Europy Centralnej. To tak działa zawsze, że na kogoś pada los w spekulacjach finansowych?
– Przez lata słabł dolar. Wszyscy się zastanawiali, gdzie jest dno. Cena dolara w wysokości 2 zł była nieuzasadniona absolutnie niczym. W związku z tym dzisiaj cena 3,50 zł jest również nieuzasadniona! Ale gospodarka światowa jest tyglem. Każdy w tym tyglu ciągnie w swoją stronę jak może. Jedni zarabiają, drudzy tracą. Dzisiaj polscy importerzy strasznie narzekają na kurs euro i dolara, ale polscy eksporterzy zacierają ręce. Polska branża turystyczna aż kwiczy z radości, że euro jest po 4,50, a nie po 3,50 zł.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina