O pluralizmie w PiS i rezultatach szczytu NATO z posłem PiS Pawłem Kowalem rozmawia Andrzej Grajewski
Paweł Kowal polityk i historyk, poseł na Sejm, członek władz krajowych PiS. Współtworzył Muzeum Powstania Warszawskiego. W rządzie Jarosława Kaczyńskiego był sekretarzem stanu w MSZ, odpowiedzialnym za politykę wschodnią
Andrzej Grajewski: Przyszli już do Pana wyborcy, aby zapytać, dlaczego sprzedał Pan Ojczyznę, głosując za traktatem lizbońskim?
Paweł Kowal: – Nie przyszli. Natomiast kilka wpisów na moim blogu dotyczyło tej sprawy. Bardzo nie-przyjemne. Kilka anonimów, w tym jeden z załączonymi „srebrnikami”.
Jak się Pan z tym czuje?
– Rozumiem emocje tych ludzi, wiem, skąd się biorą.
Skąd?
– Z miłości do Ojczyzny. Z przekonania, że trzeba bronić za każdą cenę jej suwerenności, którą dopiero co odzyskaliśmy.
A straciliśmy suwerenność, przyjmując traktat?
– To może dla kogoś tak wyglądać. Integracja europejska i korzyści z niej płynące wiążą się z podejmowaniem decyzji w niektórych dziedzinach przez państwa UE wspólnie. Jeśli ktoś ma tradycyjną wizję roli państwa, zawsze będzie się niepokoił w tych sytuacjach. Trzeba podejść do tego spokojnie, zdawać sobie z tego sprawę, być ostrożnym, monitorować te procesy i spokojnie je tłumaczyć.
Jak może sprawnie funkcjonować partia, która w tak zasadniczej sprawie jest podzielona prawie na pół?
– PiS zawsze tak wyglądało. Taka była koncepcja tej partii, że w sprawie integracji europejskiej dopuszczalne są różne stanowiska. Gdy Polska wchodziła do Unii, część naszych kolegów była temu nawet przeciwna.
Nie było ich jednak tak wielu jak obecnie. W Sejmie blisko 40 proc., a w Senacie nawet większość parlamentarzystów PiS.
– To wynik rozwoju PiS. W tej chwili nasza partia jest wielką siłą opozycyjną, jest więc naturalne, że także eurosceptyczne – a precyzyjnie, bardzo krytyczne wobec obecnego modelu integracji – skrzydło powiększyło się.
A może po prostu źle taktycznie to rozegraliście?
– Tydzień temu może przyznałbym panu rację. Teraz jednak sądzę, że dobrze się stało, że przez trzy tygodnie mieliśmy okazję przedyskutować niektóre uwarunkowania traktatu lizbońskiego. Ludzie znacznie więcej dowiedzieli się na temat funkcjonowania mechanizmów w Unii, co to jest Karta Praw Podstawowych, protokół brytyjski czy mechanizm z Joaniny.
A ja myślę, że dowiedzieli się głównie, że traktat równa się małżeństwa homoseksualne i grozi rozbiorem Polski, co podkreślono w prezydenckim orędziu.
– Debata publiczna to nie seminarium platońskie. W dyskusji próbowano w różny sposób zwrócić uwagę społeczeństwa, że ratyfikacji traktatu towarzyszą pewne wątpliwości, które należy wziąć pod uwagę i przed ich skutkami się zabezpieczyć. Dzisiaj w wielkich dyskusjach, jak przed wiekami, używa się i słowa, i obrazu. Jasne – nie wszystkie używane przez nas argumenty i formy były celne. Ale to Platforma nie rozmawiała i wszystko starała się obrócić w żart czy szyderstwo. To powodowało eskalację emocji i po naszej stronie. Rząd nie szukał początkowo kompromisu, lecz straszył. Sam słyszałem: jeśli się nie zgodzicie na ratyfikację w parlamencie, będzie referendum, a jak się nie uda, gdyż nie będzie odpowiedniej frekwencji, to wrócimy do Sejmu, a przy okazji „rozjedziemy” was propagandowo w mediach. Dlatego w pewnym momencie i ja zrozumiałem, że mój głos nie będzie już głosem w sprawie ratyfikacji, ale czy dam się pokornie „zgrillować”, jak to mówił jeden z polityków PO. Czy tak, według pana, powinna wyglądać dyskusja o polityce zagranicznej?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski