O poezji, modlitwie i chorobie z Krzysztofem Kolbergerem
Krzysztof Kolberger od 35 lat pracuje na scenie. Pierwszy raz wystąpił na deskach Teatru Śląskiego. Dziś aktor Teatru Narodowego. Na jubileusz debiutu, 12 października br., planuje premierę monodramu Bar „Pod zdechłym psem” z wierszy Władysława Broniewskiego.
Barbara Gruszka-Zych: Powtarzał Pan, że nigdy nie zdecyduje się na pisanie wspomnień czy na wywiad-rzekę. A tu ukazała się książka, obszerna rozmowa z Panem, którą przeprowadziła Aleksandra Iwanowska, opiekunka spuścizny ks. Jana Twardowskiego.
Krzysztof Kolberger:– Okazało się, że nigdy nie można mówić „nigdy”. Opowiadam o sobie przez swoje role, poezję, którą mówię. Natomiast zwierzenia o tym, gdzie się urodziłem, kogo poznałem, wydawały mi się mało istotne. A poza tym – nie o wszystkim się da i chce opowiedzieć. Kiedy w zeszłym roku dowiedziałem się, że 13 czerwca będę miał kolejną operację, przypadek, a może nie-przypadek – taki jest zresztą tytuł książki – sprawił, że odbyliśmy w Sopocie kilkunastogodzinną rozmowę. To, o czym mówiliśmy, wykraczało poza ramy poezji ks. Twardowskiego. Moje myśli krążyły wokół tego, co się stanie za 10 dni. Zastanawiałem się, jak się znaleźć wobec spraw, które nagle na nas spadają. Ale to nie było żadne pożegnanie, byłem przekonany, że operacja się uda.
Spotykał się Pan z ks. Twardowskim?
– Prywatnie rzadko. Kiedy miałem okazję bliżej go poznać, już prawie nie wychodził z mieszkania. Zostało mi z tego czasu zdjęcie, kiedy pochylam się nad nim, leżącym. Z tego, co wiem, był zadowolony, jak mówię jego wiersze. Sam czuję, jak widownia chętnie ich słucha. Poezja księdza pomaga mi w konkretnej sytuacji. Staram się odbierać pewne rzeczy z takim pogodnym uśmiechem, jaki znam z jego wierszy.
Czy poezja może pomóc w chorobie?
– Może pomóc w nastawieniu do życia, do ludzi, a przede wszystkim do siebie. Podobnie jak oglądanie spektakli, filmów, czytanie książek, spotkania z ludźmi. To wszystko nas zmienia. Tak samo zmienia nas czytanie poezji. Myślę oczywiście o osobach wrażliwych, mając świadomość, że zawsze znajdzie się grupa tych, których nie interesuje kultura wysoka. A jednak pamiętam, jak ciepło w latach siedemdziesiątych słuchacze reagowali na wiersze czytane przeze mnie w Lecie z radiem. Kiedy o 11.35 z modnych wtedy tranzystorów rozbrzmiewał sygnał Strof dla Ciebie, to nawet na plaży ludzie jak na komendę wychodzili z wody i słuchali poezji. Okazało się, że kiedy się w odpowiedni sposób poda wiersze, chętnie je przyjmują.
One przenosiły w piękniejszą rzeczywistość.
– Wszystko, co odwraca uwagę od pobytu w szpitalu, operacji, chorób, co przenosi nas w inne, lepsze rejony życia, jest cenne. Takie uzdrowieńcze działanie ma dla nas, aktorów, teatr. Sam ostatnio, po całym dniu słabowania po szpitalu, poszedłem do teatru, zmobilizowałem się i grałem w półtoragodzinnym przedstawieniu. Już po pierwszej operacji w 2004 r. zmusiłem się, żeby nie skupiać się tylko na chorobie. Nie zrezygnowałem z pracy. Przed pójściem do szpitala pracowałem z Małgosią Zajączkowską nad dwuosobową sztuką Kocham O’Keeffe. Po raz pierwszy w życiu musiałem wtedy wyreżyserować siebie. Druga to Sceny z życia małżeńskiego, w których gram z Marysią Pakulnis na Scenie Prezentacji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych