O „umiłowanych pasterzach”, górach w środku Warszawy i jeździe bez hamulców z o. Mirosławem Pilśniakiem rozmawia Marcin Jakimowicz
o. Mirosław Pilśniak - Wieloletni duszpasterz młodzieży i rodzin, prowadził w telewizji „Puls” autorski program. Mieszka w Warszawie.
Marcin Jakimowicz: Dlaczego katolicy nad Wisłą postrzegani są jako ponuracy? Kościół nie kojarzy się z radością…
O. Mirosław Pilśniak: – Hmm. Chyba rzeczywiście tak jest. Postrzegamy religijność jak za ciasny mundurek, niewygodne ubranko, system nakazów: muszę, powinienem. Muszę zachowywać przykazania, nie wolno mi kraść, muszę być wierny.
Słowa „Bądź wola Twoja” wypowiadamy jak zgodę na jakieś zawirowania…
– Tak! Myślimy, że Pan Bóg od czasu do czasu musi nam przyłożyć, stłamsić nas chorobą, zabrać dziecko. Wiara jest postrzegana jako harówka. W relacjach z duszpasterzami jest sporo niewypowiedzianych zarzutów, pretensji. Oficjalnie nie mówimy, bo nie wypada. Ale za plecami… Gubią nas nieszczere formy: Czcigodny księże, umiłowany pasterzu. Nie mają pokrycia w życiu, konserwują jakąś niedojrzałą reakcję. A jeśli czujemy się w niej zbyt ciasno, chcemy z niej wyjść.
Drażnią nas neofici. Irytują nas te ich rozpalone umysły, to opowiadanie w kółko o Jezusie, to „Alleluja i do przodu”… Czy my im po prostu nie zazdrościmy przeżywania radości?
– Pamiętam swoją historię. Też byłem kiedyś rozentuzjazmowany rzeczywistością wiary i myślałem, że wszyscy przeżywają ją jak ja. Pamiętam głośne śpiewy w pociągach. To miało swój sens w latach siedemdziesiątych, ale teraz, gdy jestem dorosłym facetem, nie śpiewam już w pociągach. Takie głośne, narzucające się zachowania słusznie nas drażnią. Świadczą o jakiejś niedelikatności, narzucaniu się innym, zatrzymaniu się na poziomie emocji. Nie na tym polega radość chrześcijańska.
Nasza wspólnota modli się już kilkanaście lat. Długo prosimy, długo przepraszamy (znamy już swe słabości), a wielbienie trwa tylko chwilkę. Trudno wydusić więcej. Jest „Alleluja i do tyłu”. Jak odnaleźć po latach radość wiary?
– Radość chrześcijańska nie jest fruwaniem neofity. Święty Paweł mówi, by radować się nieustannie. Myślę, że radość bierze się z uzdrowienia serca. Takiej radości warto szukać. W teologicznym slangu znaczyłoby to odkrycie nowego oblicza Bożego, oczyszczenie Jego obrazu.
To uświadomienie sobie, że „jestem kochany”?
– Tak. Jestem kochany. Bez żadnego zasługiwania na miłość. Bez myślenia, że muszę się sprawdzić, być bardziej ofiarnym niż dotąd. Nie! Jestem kochany za darmo. To klucz do radości. Na każdym etapie życia odkrywamy, że to „za darmo” znaczy coś innego, jeszcze bardziej bezwarunkowego. I to jest źródłem wybuchu emocji. Ale to nie jest już wesołość, tylko głębokie poczucie szczęścia. W życiu nie zamieniłbym tego na jakiś wybuch radości (choć, powiem szczerze, lubię takie rzeczy: wprowadzić się w jakiś trans wesołości przez muzykę albo zabawę). Poczucie szczęścia: jestem kochany, taki jaki jestem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z o. Mirosławem Pilśniakiem