O jedzeniu, radości i wigilijnym stole z Robertem Makłowiczem rozmawia ks. Artur Stopka
Jego zdaniem, przepis to nie tylko instrukcja wykonania potrawy, ale przede wszystkim ekstrakt historyczny, zapis, z którego można odczytać zmiany granic, władców, religii i zwyczajów. Uważa się nie tyle za kucharza, co raczej za detektywa kulinarnego. Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ma 42 lata, żonaty, dwóch synów.
Ks. Artur Stopka: Czym dla Pana jest jedzenie?
Robert Makłowicz: Pod tym względem różnię się od większości ludzi. Jedzenie jest dla mnie czymś więcej niż tylko biologiczną koniecznością. Jest lustrem mojego aktualnego stanu ducha, wyznaniem wiary, radością, smutkiem... Jedzenie jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu człowieka, bo przecież usta odbierają najwięcej bodźców zmysłowych. Ani oczy, ani nos, ani ręce nie odbierają tylu bodźców co usta. Małe dzieci o tym wiedzą i dlatego sprawdzają świat, pchając różne rzeczy do buzi. Usta służą nie tylko biologii, służą miłości, z nich wydobywa się słowo... Dlatego usta są najważniejsze.
Jedzenie wyznaniem wiary?
– Tak, bo ludzie jedzą różne rzeczy w zależności od wyznawanej wiary lub choćby tylko z powodu tradycji, w której zostali wychowani. Wystarczy porównać południowe i północne Niemcy, z dawnych Prus i z Bawarii. Protestanci nie marnują pieniędzy na jedzenie, nie potrafią ucztować. Nie potrafią, tak jak katolicy, przy jedzeniu okazywać radości życia. Zwłaszcza protestantyzm w wersji purytańskiej zabrania ludziom cieszyć się stołem. W Europie generalnie najlepiej jada się w krajach katolickich. To się wiąże z jeszcze jednym podziałem...
Jakim?
– Na Europę wina i Europę wódki. Zupełnie inny temperament mają narody, które robią wino, a inny te, które robią wódkę. To się w dużym stopniu pokrywa z tradycją i religią.
Polska jest przypisywana do strefy wódki, więc coś się tu nie zgadza...
– Bo nas przesunęło do tej strefy! Przez zabory, przez dominujący wpływ Rosji. Kiedyś wszystkie piwnice pod Krakowem służyły dojrzewaniu tokaju. Winorośl uprawiano na terenie dawnej Polski. Przed wiekami Kraków był otoczony winnicami. Proszę zobaczyć, jak wiele polskich miejscowości ma nazwy związane z winem, na przykład Winiary, Winnica... Polscy szlachcice wznosili toasty winem. Myśmy byli w strefie winnej. PRL wymazał w nas tę pamięć.
Co to jest uczta?
– To nie jest siedzenie w milczeniu i jedzenie przez pięć godzin. To jest radość życia, radość z tego, że jesteśmy na tym świecie. Człowiek od najdawniejszych czasów swoją radość istnienia wyrażał właśnie zasiadaniem przy wspólnym stole, wspólnym jedzeniem, wspólnym piciem i rozmowami. Uczta to nie jest kilkudziesięciu smutnych panów, którzy siedzą i słychać szczęk widelców. Uczta to jest ekstaza...
Polacy potrafią ucztować?
– O, potrafią, chociaż oczywiście takich uczt jak drzewiej bywało, to pewnie z powodów ekonomicznych już nie ma. Ale to nam zostało we krwi. Tego się tak łatwo nie zapomina. Proszę zwrócić uwagę, że nasze wewnętrzne „ja” nas nie potępia za to, że wydaliśmy ostatnie pieniądze, żeby przyjąć gości. Wręcz przeciwnie, czujemy się z tym lepiej. Natomiast protestant by z tego powodu po prostu oszalał. To byłby grzech w jego pojęciu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Artur Stopka