Przeglądając publikacje o funkcjonowaniu mediów, nie znalazłem opracowania zjawiska, które nazwałbym zadawaniem tematu. Ostatnio takim tematem była spowiedź dzieci. Jednak bez względu na temat, mechanizm zjawiska jest podobny.
13.02.2023 20:42 GOSC.PL
Na czym polega zjawisko zadawania tematu? Otóż wszystko zaczyna się od tego, że jakieś Wpływowe Medium przytacza ekstremalną wypowiedź lub radykalną propozycję. Osoba, która ją zgłasza, nie jest szczególnie kompetentna w dziedzinie, o której rozprawia. Jednak na mocy decyzji Medium, które nagłaśnia i wielokrotnie powtarza jej wypowiedź, osoba ta staje się kompetentna. Więcej, jej pomysł okazuje się punktem wyjścia do wielkiej dyskusji. Dyskutują publicyści, politycy, artyści, akademicy, społecznicy i wszyscy (inni), których domniemany problem jakoś dotyka. Dyskusja wywołuje falę, która dociera do pozostałych mediów. Wtedy i one włączają się w dyskusję. Dlaczego? Dlatego, że aby nie wypaść z obiegu, trzeba mówić i pisać o tym, o czym SIĘ mówi i pisze. A skoro SIĘ mówi i pisze, temat jest poważny. Więcej, w naszej praktyce społecznej musimy w tym temacie COŚ zmienić.
Tak właśnie było na przykład z tematem: spowiedź dzieci. Wszystko zaczęło się od wypowiedzi performera, który – o ile wiem – nie jest ani psychologiem, ani teologiem. Zaproponował on, by zakazać spowiedzi dzieci poniżej 16. roku życia. Następnie Gazeta Wpływowa potraktowała tę wypowiedź jako głęboką i zasługującą na dyskusję. Potem reszta poszła z łatwością: artykuły, polemiki, wpisy internetowe, badania sondażowe, analizy naukowe, wspomnienia itp. Wiedli w tym prym ludzie, którzy prawdopodobnie nie spowiadają się od lat, ale nagle – pod wpływem psychoterapeutycznego działania mediów – przypomnieli sobie swe koszmary z dzieciństwa, którego krytyczne chwile spędzili przed kratami konfesjonału. Do tego doszli byli księża, którzy tłumaczyli, w jakim straszliwym procederze uczestniczą spowiednicy. Nota bene, owi byli księża nie przeprosili za swe dawne zbrodnie, licząc na to, że wzbogacanie dominującego nurtu własnym głosem stanowi nie tylko akt nowego laickiego zadośćuczynienia, ale także akt samoczynnego rozgrzeszenia. Oczywiście, przy tej okazji badania sondażowe dodatkowo wykazały mniej więcej tyle, że niestosowności spowiedzi nie odczuwają tylko starzy, niewykształceni i z małych miejscowości, czyli ci, co głosują na tych, co rządzą, choć rządzić nie powinni.
Po co odbyła się cała ta – skrótowo opisana wyżej – akcja? Po co dyskusja nad pomysłem, którego (co najmniej praktyczną) absurdalność lub nierealizowalność widzi niemal każdy? Na te pytania celnie odpowiedziała jedna z publicystek: „dyskusja jest potrzebna”, gdyż – choć nie zmieni prawa – „może skłonić wiele osób, by przemyślały formę obecności Kościoła w swoim życiu”. Wypowiedź tę można rozumieć następująco: my – przedstawiciele wpływowych mediów – wiemy lepiej, jak żyć; chcecie być uznawani za ludzi cywilizowanych, przemyślcie Wasz sposób życia i zacznijcie żyć tak, jak my to proponujemy. A jaki model życia proponują wpływowe media?
Jeśli prześledzimy listę zadawanych tematów, to odpowiedź na powyższe pytanie nasunie się sama. Na liście tej przeważają realne i fikcyjne, praktyczne i teoretyczne, mniejsze i większe wady lub problemy Kościoła. Z listy tej wyłania się obraz Kościoła jako instytucji uwikłanej w tak wiele zła i zagrożeń, że znalezienie w Nim dobra graniczy z cudem. Kto więc jest cywilizowanym człowiekiem, powinien na nowo przemyśleć „formę obecności Kościoła w swoim życiu”, to znaczy powinien Go oddalić od siebie tak daleko, jako to możliwe. Tu nie tylko chodzi – pomijając takie kwestie jak źli księża i Jan Paweł II (który tylko wydawał się dobry i mądry, ale taki nie był) – o spowiedź dzieci. Tu chodzi, co w końcu wybrzmiało w dyskusji, o indywidualną spowiedź w ogóle. A zakwestionowanie sensu spowiedzi jest częścią szerszego pakietu – pakietu porzucenia lub radykalnej zmiany tradycyjnej moralności i religijności.
Aby nie być niewłaściwie zrozumianym, pozwolę sobie jeszcze na dwie uwagi.
Po pierwsze, nie twierdzę, że wszystko w Kościele jest idealne i proste, a więc że nie ma o czym dyskutować. Twierdzę tylko, że warto uczestniczyć w dyskusji na własnych zasadach, a nie na zasadach, które narzuca takie lub inne Wpływowe Medium. Medium to bowiem (jeśli prześledzimy narrację zadawanych tematów) w gruncie rzeczy interesuje się promocją niemal tylko tych ideologii, w których Kościoła nie ma lub jest On kwiatkiem do (nowoczesnego) kożucha. Owszem, trzeba czasami udawać głupa, by złożyć świadectwo w mediach głównego nurtu. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że nie jest się do nich zapraszanym po to, by złożyć świadectwo. Kto uczestniczy w dyskusji (na przykład) o tym, jak bardzo zła jest spowiedź, musi pamiętać, że (bez względu na to, co powie) pytanie to zakłada, że spowiedź jest zła i że celem dyskusji jest upowszechnienie tego założenia.
Po drugie, nie twierdzę, że mamy siedzieć, narzekać i robić z siebie ofiarę. Przeciwnie. Kiedyś rzucono hasło: „zamiast palić komitety (komunistycznej partii władzy), zakładajcie własne”. Dzisiaj zaś powinniśmy się kierować hasłem: „zamiast potępiać zadawane tematy (wpływowych mediów), zadawajcie tematy własne”. Katolickie media nauczyły się już odpowiadać na zadawane tematy. (Jednym z tego przykładów była wspólna „wkładka” w katolickich tygodnikach, która zaproponowała jednolitą i spójną narrację na temat „Jan Paweł II a zło w Kościele”). Musimy jednak nauczyć się sami zadawać tematy. Takie tematy, że ludzie oddaleni od Kościoła będą zaglądać na nasze portale po to, aby dowiedzieć się na przykład o tym, jak spowiedź stawia ludzi na nogi, rozwija i daje siłę. I o tym, jak w tym sakramencie pobrzmiewa głos Boga, który przeszedł przez całe nasze człowieczeństwo. Głos zrozumienia, przebaczenia, mocy i nadziei.
PS. Dziękuję Profesorowi Aleksandrowi Bańce za odniesienie się do mojego grudniowego tekstu. Niestety, inne obowiązki sprawiły, że do publicystyki wracam po sporej przerwie. Nie będę więc kontynuował naszej starej dyskusji. Zauważę jedynie, że dzielą nas tylko różnice akcentów. Mam jednak nadzieję, że różnice te – dla budowania dialektycznej harmonii – będą jeszcze wybrzmiewać na niniejszych łamach.
Jacek Wojtysiak