Za 20 lat będziemy się śmiali z biznesowego anglo-slangu, tak jak dziś śmiejemy się z wytworów socrealistycznej propagandy. Czy jednak będzie wtedy możliwy powrót do słów, które dziś wypieramy z polszczyzny?
Kolega z Warszawy oznajmił mi niedawno, że w stolicy nie jada się już obiadów. – Stary, powiedzieć, że idziesz na obiad, to obciach. Teraz chodzi się na lunch – przekonywał. Nie dowierzałem, dopóki nie przeszedłem się z nim po mieście. Szyldy stołecznych restauracji zachęcały mnie: „lunch bar”, „lunch box”, „lunch service”, „lunche biznesowe”, a nawet „lunch na wynos”. Jakby tego było mało, dowiedziałem się, że mogę także zjeść brunch, czyli skrzyżowanie śniadania z ob… przepraszam, z lunchem (nazwa powstała z połączenia wyrazów „breakfast” i „lunch”).
My już są Amerykany
Kiedy, nieco zdegustowany, wróciłem do Katowic, postanowiłem wreszcie zjeść normalny obiad. Rolada, kluski śląskie, modro kapusta. I gdzie skierowałem swoje kroki? Oczywiście do Silesia City Center! No tak – pomyślałem – u nas też nie jest z tym najlepiej. Niby Ruch Autonomii Śląska w wyborach samorządowych odniósł sukces, ale w języku autonomii za grosz. Ślązacy gęgają tak samo jak reszta Polski – po angielsku. Obok „Silesii”, gdzie od paru lat bije serce Katowic, powstał niedawno Katowice Business Point, w planach są następne atrakcje: Silesia Business Park i Silesia Towers. „My już są Amerykany” – chciałoby się rzec, cytując piosenkę zespołu Piersi.
A przecież jeszcze całkiem niedawno tyle się mówiło o tym, że język polski trzeba chronić; że to ważne dla tożsamości narodowej, która w procesie globalizacji jest coraz bardziej zagrożona; że wreszcie trzeba przeciwdziałać zanikowi gwar. Od 20 lat funkcjonuje nawet ustawa o języku polskim, tyle że, niestety, nie odnosi się ona do nazw własnych. W tej kwestii istnieje pełna dowolność, dlatego tak wiele wokół nas „shopów”, „pointów” i „towerów”. Niejasny zapis o tym, że języka polskiego używa się w „obrocie prawnym”, sprawia, że także w innych dziedzinach ustawa staje się trudna do egzekwowania. Główny Inspektorat Handlowy wymierzał, co prawda, kary finansowe za handlowanie produktami nieopisanymi w języku polskim, ale już w przypadku nazewnictwa towarów i usług, o których również mówi ustawa, rzecz nie jest do końca jasna. Coraz częściej przecież kupujemy w sklepach tunery, routery czy inne playery i niespecjalnie zastanawiamy się, jak można by je nazwać po polsku. A czy dałoby się znaleźć polskie odpowiedniki słów takich, jak: „consulting”, „controlling”, „dealing”, „leasing” czy „trading”? To pierwsze można by, od biedy, zastąpić „doradztwem”, ale pozostałe nastręczają już większych trudności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski