Chciał być prezydentem, a został… noblistą. Mario Vargas Llosa to jeden z najbardziej znanych pisarzy latynoamerykańskich.
Tym razem nie było wielkiego zaskoczenia. Mario Vargas Llosa od wielu lat wymieniany był jako jeden z faworytów do literackiej Nagrody Nobla. Jest pisarzem znanym na całym świecie, popularnym także w Polsce – głównie za sprawą Wydawnictwa Znak, które regularnie publikuje jego książki. Największym hitem okazały się jak dotąd „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”, sprzedane w 100 tysiącach egzemplarzy. Teraz wydawcy mogą liczyć na jeszcze lepsze wyniki. Właśnie do księgarń trafia powieść „Raj tuż za rogiem”, a w przyszłym roku ukażą się m.in. autobiografia „Jak ryba w wodzie” i nowa powieść „El sueño del celta”, której światowa premiera odbędzie się jesienią.
Wstydliwe pisanie
W czym tkwi fenomen popularności peruwiańskiego pisarza? Zapewne w poczuciu humoru, wyrafinowanych grach, które prowadzi z czytelnikiem, i w erotyce – silnie obecnej w tym pisarstwie. Ale jest coś jeszcze, co sprawia, że czytamy go z zaciekawieniem. To wplatane tu i ówdzie wątki autobiograficzne. One wzmacniają wiarygodność opowiadanych przez pisarza historii, sprawiają, że nie patrzymy na nie wyłącznie jako na pretekst do zabawy, ale widzimy w nich kawałek prawdy czyjegoś życia. Jeśli zestawimy biografię Mario Vargasa Llosy z losami bohaterów jego powieści, dostrzeżemy sporo punktów wspólnych. W książkach Llosy znajdziemy m.in. obraz autorytarnego ojca, bardzo przypominającego Ernesto J. Vargasa – prawdziwego ojca pisarza.
Ten radiooperator portów lotniczych, a później także polityk, prowadził życie lekkoducha. Jak pisze Krzysztof Mroziewicz: „Kiedy matka Vargasa nosiła swego syna pod sercem – wyjechał niby na krótko, ale z podróży napisał, aby poradziła sobie jakoś z porodem sama”. Mario wzrastał w przekonaniu, że ojciec nie żyje. Tymczasem ten wrócił, gdy syn miał kilkanaście lat, i od razu chciał wpływać na jego życie. Tak opowiada o nim pisarz w jednym z wywiadów: „Kiedy mój ojciec zauważył u mnie skłonność do literatury, wysłał mnie do szkoły wojskowej. Dla niego pisanie było czymś, czego należało się wstydzić. Był self-made-manem, cenił pracę dla zdobycia zawodu, kariery, nie rozumiał artystów, intelektualistów, pisarzy. Kojarzył ich ze złem, jakie przedstawiało dla niego rozwiązłe życie, cyganeria, homoseksualiści. Sprzeciwił się więc mojemu powołaniu i myślał, że armia mnie wyleczy. Przeżyłem dwa lata tego koszmaru i zrozumiałem, że muszę to opisać…”. Tak powstała pierwsza powieść Llosy – „Miasto i psy”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski