Charles Martin, Kiedy płaczą świerszcze, WAM, Kraków 2008, s. 432
Dziwnie jest zachęcać do lektury jednej z pierwszych książek serii, wiedząc, że liczy ona już sobie kilkanaście pozycji. Dobra powieść nie jest jednak książką na jeden sezon – czymś, co kupujemy w podróży, czytamy w pociągu, a przybywszy na miejsce, przerywamy w połowie.
Tę historię dałoby się w zasadzie streścić w kilku zdaniach. Opowiedziana mistrzowsko przez Charlesa Martina daje się jednak smakować długo. Stopniowo, rozdział po rozdziale, zyskujemy dostęp do emocji bohaterów. To trochę tak, jakbyśmy poznawali kogoś w rzeczywistości i z każdym spędzonym razem dniem zyskiwali jego zaufanie. To jest cecha dobrej powieści – stworzyć taki świat, który wydaje się na wyciągnięcie ręki, możliwy do zaistnienia.
On – wycofany, rozczarowany sobą. Ona – tryskająca energią. On ma po swojej stronie świetny zawód, pieniądze. Ona – chorobę i perspektywę rychłej śmierci. On już zrezygnował. Ona – zrezygnować nie chce. To, które z nich stoi po stronie wygranych, okazuje się bardziej sprawą wyboru niż okoliczności.
Tak – Kiedy płaczą świerszcze to książka o miłości. Choć on jest dorosłym mężczyzną, a ona kilkuletnią dziewczynką. A także o tym, że karta może się jeszcze odwrócić. I... o Bogu, który istnieje i działa w powieściowym świecie nienachalnie, ale stale. Tak jak i w naszym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Poleca - Katarzyna Solecka