W wielu znakomicie filmowanych scenach "Wrogów publicznych" trudno odróżnić gangstera od policjanta. Czasem ci pierwsi budzą większą sympatię widza niż obrońcy prawa, do których jednak w tej bezlitosnej rozgrywce należy ostatnie słowo.
Z moralnego punktu widzenia postać Johna Dillingera budzi w filmie zbyt wiele sympatii w oczach widzów. Czy to celowe zamierzenie reżysera? Podobnie było w wielu innych filmach tego gatunku, które czasem kreowały pospolitych bandziorów na romantycznych buntowników. Wystarczy przypomnieć chociażby „Bonnie i Clyde” Arthura Penna. W przypadku „Wrogów publicznych” odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna.
W roli głównej FBI
Scenariusz powstał na podstawie dokumentalnej książki pod tym samym tytułem. Bryan Burrough, pisząc książkę, korzystał z raportów FBI, artykułów prasowych z lat 30., kiedy rozgrywały się wydarzenia, a także wspomnień ich uczestników. Ale książka nie dotyczy wyłącznie działalności najgroźniejszych gangów, które w czasie wielkiego kryzysu zyskały sławę. To również opowieść o powstaniu i historii FBI w latach 1933–1936. To właśnie wtedy Federalne Biuro Śledcze pod wodzą Herberta Hoovera, istniejące wcześniej pod różnymi nazwami, stało się najważniejszą organizacją walczącą z przestępczością w USA. Spektakularne akcje prowadzone przez agentów FBI z Melvynem Purvisem na czele doprowadziły w szybkim czasie do likwidacji najgroźniejszych band, a pracownicy Biura zyskali sobie szacunek. Było to możliwe również dzięki sprawnej kampanii medialnej, jaka towarzyszyła ich akcjom. Starannie udokumentowana książka Burrougha rozprawia się z mitem budzącego sympatię antybohatera, jakiego z groźnego bandyty wykreowało Hollywood.
Wróg czy bohater?
Ślad tego znajdziemy również w filmie, który opowiada historię Johna Dillingera znajdującego się na pierwszym miejscu listy wrogów publicznych w latach 1933–1934. Znalazł się na pierwszym miejscu nie tylko dzięki brawurze i kilkukrotnym ucieczkom z więzienia, ale w dużej mierze dzięki promocji, jaką zafundowały mu żądne sensacji media. Można powiedzieć, że doskonale potrafił zadbać o swój medialny wizerunek. W czasie napadów z galanterią traktował kobiety wzięte jako zakładniczki, a klientom banków, w których dokonywał napadów, pozwalał zatrzymać portfele. Rabował przecież tylko pieniądze banków. Nic dziwnego, że w czasie kryzysu, kiedy społeczeństwo obwiniało za swoje nieszczęścia również banki, nie przejawiało współczucia dla ich właścicieli. Nie jest filmową fikcją scena, w której przewożony po aresztowaniu samochodem bandyta spotyka się z wyrazami sympatii mieszkańców miasta. Film balansuje na cienkiej granicy, gdzie zamazuje się ostro zarysowany podział między dobrem a złem. Jednak wyraźnie, i to kilkakrotnie, podkreśla motywy, jakimi kierują się wszyscy, którzy przekraczają granicę prawa w każdym czasie i miejscu. „Chcę się dobrze bawić i mieć wszystko. I to zaraz” – deklaruje Dillinger. Jakim kosztem? To nieważne.
Oglądając film, nie unikniemy wrażenia, że niesie on wyraźne nawiązania do teraźniejszości, czyli kryzysu, zarówno gospodarczego, jak i tego związanego z falą terroryzmu. Film nie pozostawia wątpliwości, że środki zastosowane przez ludzi Hoovera, często bezwzględne i również wątpliwe z moralnego punktu widzenia, zakończyły w kraju epokę przestępczości przypominającą czasy Dzikiego Zachodu. To już nie rabujący banki czy pocztowe ambulanse gangsterzy z pistoletem maszynowym nadają jej ton. Nadszedł czas działających doskonale i bez rozgłosu zorganizowanych syndykatów.
Wrogowie publiczni, reż. Michael Mann, wyk.: Johnny Depp, Christian Bale, Billy Crudup, Marion Cotillard, USA 2009
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz