Zbigniew Jankowski, Przypływ. Jednanie, Oskar/Bernardinum Gdańsk 2009 s. 88
Czasem jest tak, że poeta musi najpierw zamilknąć, żeby później jego głos mógł zabrzmieć czystym tonem. Rzadko jednak zdarza się, by twórca nie pozwalał urodzić się wierszom, które aż proszą się, by je z siebie wypuścić. Zbigniew Jankowski zaczął tworzyć na nowo „po trzynastu miesiącach świadomego niepisania”. Skąd ta długa przerwa? Zapewne z wiary w to, że zamilknięcie jest wierszem najdoskonalszym, a poeta musi usunąć się w cień, by przemówił sam Bóg.
A jednak po czasie autor przyznaje, że Stwórca chciał od niego czegoś innego. „Wyrzekałem się słowa,/ a ono nie było moje./ Miało przeświecać/ przez piszącą rękę,/ abym jak świetlna boja/ rozrzucał w ciemność/ jego zbawczy blask”. Powołanie poety jest więc podobne do powołania proroka, a uciekający przed tą misją do złudzenia przypomina biblijnego Jonasza: „(…) to strach przed Twoim nadmiarem/ ścielił się we mnie/ leniwą mielizną,/ kusił świetlistym dnem”.
Twórczość Zbigniewa Jankowskiego wyznacza rytm przypływów i odpływów morza. Przypływ. Jednanie jest nauką stopniowej zgody na to, że to, czego chce Bóg, różni się często od naszych wyobrażeń. Jest to więc także zgoda na własne mówienie, choćby miało być ono nieporadne. Z tego godzenia wielkiego z małym powstaje fascynująca, mistyczna poezja, którą można ciągle na nowo odkrywać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
poleca - szb