Wbrew przedpremierowym doniesieniom mediów „Rok 1612” Władimira Chotinienki nie jest filmem antypolskim. Trudno też nazwać go historycznym. Jest raczej nieudolnie zrealizowaną kostiumową historią fantasy.
Rozkazuję, by w całej Rosji wszyscy się radowali! – nakazuje w jednej z pierwszych scen „Roku 1612” osadzony właśnie na carskim tronie Dymitr Samozwaniec. Jak wiadomo, radość Dymitra i jego poddanych nie trwała długo. Czy powody do zadowolenia mieli zleceniodawcy filmu Chotinienki, który uświetnić miał Dzień Jedności Narodowej, święta wprowadzonego w 2004 roku w miejsce obchodów rocznicy rewolucji październikowej? Dzień Jedności upamiętnia wypędzenie polskiej załogi z Kremla w 1612 roku. Obraz chyba nie zadowolił, bo okazał się niewypałem. Władzę zadowolić trudno, ale publiczność jeszcze trudniej. Przekonało się o tym wielu twórców. Chotinience zabrakło talentu na miarę Eisensteina, a jego dziełu siły rażenia „Pancernika Potiomkina” czy „Iwana Groźnego”. Czy warto wybrać się do kina, by obejrzeć rosyjską superprodukcję? Tak, ale nie z powodów artystycznych, lecz raczej poznawczych. Można się przekonać, jak nas widzą inni i jaki mają stosunek do swojej historii. A także o opłakanych efektach, jakie przynosi w sztuce realizowana przez państwo polityka historyczna.
Polacy na Kremlu
Oryginalny tytuł „Rosja 1612. Kronika smuty” wyraźnie wskazuje, że film ma ambicję przedstawienia wyjątkowo dramatycznego epizodu w historii Rosji z początku XVII wieku. Jednak na ekranie znajdziemy niewiele historycznych faktów obrazujących te wydarzenia. Widz o kontekście historycznym dowiaduje się z napisów zaczerpniętych z podręcznika historii ilustrowanych krótkimi scenami. Najpierw rok 1605, kiedy po śmierci Borysa Godunowa, zamordowaniu jego żony i syna na carskim tronie zasiada Dymitr Samozwaniec, podający się za zmarłego w tajemniczych okolicznościach syna Iwana Groźnego. W otoczeniu Dymitra znajduje się wysłany przez papieża jezuita, który ma pilnować, by car dotrzymał przyjętych na siebie zobowiązań związanych z nawróceniem prawosławnej Rosji na katolicyzm. Po zabójstwie Dymitra na carski tron kandyduje Władysław, syn króla Zygmunta III Wazy. Zdezorientowani Rosjanie sami nie wiedzą, komu przysięgają wierność. Wkrótce wybucha narodowe powstanie, na którego czele staje książę Pożarski. Po klęsce interwentów następują wybory nowego cara.
Oczywiście dramaturgia filmowa wymaga skrótów i uproszczeń, ale w filmie historycznym, opowiadającym o okresie dosyć dobrze opisanym przez historyków, także minimalnej choćby zgodności z faktami. A z tymi twórca poczyna sobie dosyć swobodnie. Czas anarchii, jaki zapanował po śmierci cara Borysa Godunowa, a później Dymitra, i pojawienie się kolejnego samozwańca doprowadziły ostatecznie do bezpośredniej interwencji króla Zygmunta III. Po wielkim zwycięstwie hetmana Stefana Żółkiewskiego pod Kłuszynem w 1610 roku wydawało się, że droga do Moskwy stanęła otworem. Ówczesny car Wasyl Szujski został zdetronizowany i wydany wraz z bratem Polakom. Żółkiewski dotarł do Moskwy i przez dłuższy czas prowadził rokowania z bojarami na temat kandydatury królewicza Władysława na carski tron. Kandydatura cieszyła się poparciem części wpływowych kół bojarskich. Jednak Zygmunt III nie zaaprobował wynegocjowanych przez Żółkiewskiego warunków. Król nie zamierzał wysłać na Kreml królewicza i zwrócić zajętych przez Rzeczpospolitą zamków w państwie moskiewskim, ani też odstąpić od obleganego od miesięcy Smoleńska. Do walki z Polakami wzywał nieustannie patriarcha Hermogenes. W marcu 1611 roku wybuchło w Moskwie antypolskie powstanie, które skończyło się rzezią powstańców i pożarem miasta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz