Już w poniedziałek ukaże się nowy tom wierszy Tadeusza Różewicza. Książka nosi tytuł „Kup kota w worku”, więc kupujemy na własną odpowiedzialność.
Być może jestem głuchy na pewien rodzaj poezji. Nigdy bowiem nie zachwycałem się kolejnymi książkami Tadeusza Różewicza, tak jak czyniła to większość recenzentów. Owszem, mam świadomość wkładu tego poety w przemianę polskiej liryki XX wieku. Gdybym jednak miał wskazać wiersze Różewicza, które naprawdę mi się podobają, byłoby ich najwyżej kilkanaście. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: to nie są wiersze, które mają się podobać. Sam autor przecież tak przed laty definiował swoją poezję: „niczego nie tłumaczy/ niczego nie wyjaśnia/ niczego się nie wyrzeka/ nie ogarnia sobą całości/ nie spełnia nadziei (…)/ jeśli nie jest mową ezoteryczną/ jeśli nie mówi oryginalnie/ jeśli nie zadziwia/ widocznie tak trzeba”.
No właśnie: czy rzeczywiście trzeba? Według Różewicza – przynajmniej tego wczesnego – tylko taki model poezji pozostał nam „po Oświęcimiu”. Czas wojny pomieszał pojęcia, dobro zmieszało się ze złem, dlatego potrzeba „nauczyciela i mistrza”, który jeszcze raz „oddzieli światło od ciemności”. Sam poeta nie jest mistrzem, może tylko poszukiwać, próbować, „przesiewać piasek słów” w nadziei, że odnajdzie choćby małe ziarno prawdy.
Nad wodą mętną i gnuśną
Ślady tych poszukiwań można dostrzec na kartach najnowszej książki poety, choć trzeba się nieco natrudzić, by je rozpoznać. W poemacie „Credo” Różewicz pisze: „jestem poszukiwaczem poezji/ od roku 1938// pochylony nad mętną/ gnuśną pełną odchodów/ rzeką życia/ próbuję// czerpię z morza mowy/ przelewam sto razy/ z próżnego w puste/ przesiewam piasek słów/ zmęczony zasypiam/ wtedy bóg rzeki/ czysty zimny porywający/ ucieka/ budzę się z grudką/ błota w zaciśniętej dłoni”. To jeden z najlepszych, najczystszych fragmentów tego tomu. Bo, niestety, w przeważającej jego części poeta nie tyle jest poszukiwaczem złota, co raczej laborantem, który analizuje mętność wody. A to, że w rzece współczesnego życia płynie brudna woda, nie jest żadnym odkryciem.
Dostajemy więc na początek coś w rodzaju poematu prozą – tekst opatrzony ironicznym tytułem „przyj dziewczę przyj”. Język tego utworu stylizowany jest częściowo na blog nastolatki, można w nim także doszukać się nawiązań do twórczości Doroty Masłowskiej. W młodzieżowy slang zostały jednak wplecione fragmenty wypowiedzi dotyczących filozofii, sztuki, historii, a także quasi-cytaty z telewizyjnych wiadomości. Razem tworzy to wszystko jeden wielki szum informacyjny, a właściwie dezinformacyjny, bo brak jakichkolwiek zasad – gramatycznych, interpunkcyjnych czy ortograficznych – utrudnia porozumienie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski