Te dwa zdjęcia zszokowały nie tylko Amerykę i przyczyniły się do szybszego zakończenia wojny w Wietnamie.
Wojna wietnamska nie bez powodu nazywana jest pierwszą wojną telewizyjną. Wraz z eskalacją konfliktu do Południowego Wietnamu przybywało coraz więcej dziennikarzy i fotoreporterów, bo środki masowego przekazu poświęcały mu coraz więcej uwagi. Wyjątkową rolę odegrały tu telewizyjne relacje, jakie oglądali codziennie Amerykanie na małym ekranie. Jednak trudno przecenić wpływ, jaki na kształtowanie się nastrojów opinii publicznej miały dwa zdjęcia zrobione w dramatycznych okolicznościach. Znajdują się one w każdym opracowaniu poświęconym historii fotografii. Pewne jest, że spotęgowały negatywne nastawienie znacznej części społeczeństwa do udziału w przedłużającym się konflikcie w Wietnamie. A z tym liczyli się politycy w Waszyngtonie. Ostatecznie pozostawili Republikę Wietnamu na pastwę komunistów z Północy.
Zabiłem generała
Zdjęcia, o których mowa, z chwilą publikacji zaczęły żyć własnym życiem. Niezależnie od intencji ich autorów. Za każdym z nich, pomijając symboliczną wymowę, kryją się osobiste, ludzkie dramaty, do których przyszłość dopisała niespodziewaną pointę. Zostały zrobione w odstępie pięciu lat, w różnych fazach wojny. „W 1969 roku dostałem Pulitzera za zdjęcie, na którym jeden mężczyzna strzela do drugiego. Generał zabił członka Vietcongu, a ja zabiłem generała swoim aparatem fotograficznym” – mówił zmarły w 2004 roku Eddie Adams o szokującym zdjęciu, które w 1968 roku obiegło świat. I dodaje: „Fotografia dalej jest najbardziej niebezpieczną bronią na świecie. Ludzie wierzą temu, co widzą na zdjęciu, ale zdjęcia, nawet bez manipulacji, też kłamią. Pokazują tylko część prawdy”. 30 stycznia 1968 r. Vietcong, czyli komunistyczna partyzantka, i oddziały armii Północnego Wietnamu rozpoczęły wielką ofensywę w Południowym Wietnamie. Zaatakowano większość miast i osiedli, w tym Sajgon. Komuniści liczyli na wybuch ludowego powstania przeciw legalnemu rządowi i wspierającym go wojskom amerykańskim. 2 lutego Eddie Adams wraz z operatorem telewizji NBC pojechał do Chalon, chińskiej dzielnicy Sajgonu. Gdzieś w pobliżu miały toczyć się walki. Tam zobaczył eskortowanego przez dwóch żołnierzy człowieka w cywilnym ubraniu. Cały czas robił im zdjęcia z bliskiej odległości, kiedy nagle żołnierze puścili więźnia. Podszedł do niego jakiś oficer i wyjmując pistolet z kabury, strzelił mu w głowę. Tę samą scenę zarejestrował operator NBC. Oficer podszedł do zszokowanych dziennikarzy i powiedział: „Oni zabili wielu naszych ludzi, mam nadzieję, że Budda mi wybaczy”. Zdjęcie i nagranie telewizyjne wzmogło antywojenne nastroje w Ameryce. Stało się właściwie ikoną ruchów antywojennych w USA i na świecie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz