Najnowsza książka Agaty Tuszyńskiej Ćwiczenia z utraty jest próbą poradzenia sobie z żałobą po stracie ukochanej osoby.
Od pierwszych linijek tego dziennika wiemy, że na końcu nie znajdziemy happy endu; że mąż Tuszyńskiej, Henryk Dasko, zmarł. Nie znajdziemy tu jednak ani słowa o spustoszeniach, jakie czyni nowotwór mózgu. Gdzieś tylko pobrzmiewa zdanie o tym, że „uszkodzenie prawej półkuli grozi zaburzeniami, bądź utratą możliwości emocjonalnego oceniania doświadczeń i przeżywanych treści”.
Każdy, kto przeżywał rozstanie z bliską osobą, godził się z odejściem przyjaciela, czy wreszcie dotknęła go śmierć, odnajdzie znane emocje i dozna ukojenia. Niewątpliwym atutem książki Tuszyńskiej jest to, że zamiast ukrytej i nieśmiałej nadziei, daje nam nadzieję łaknącą, szukającą, czepliwą.
Jest w autorce – kobiecie, żonie – niezgoda na los; jest też niemoc słowa wobec śmierci. Jednocześnie jednak pisanie o śmierci to jedyny sposób poradzenia sobie z nią. Choć ostatecznie i tak pozostaje bezradność: „Nie znajduję oparcia w słowie. W modlitwie nie umiem”.
Co to znaczy przećwiczyć utratę? W finale Tuszyńska napisze: „Twoje umieranie było aktem naszej miłości”. Miłość małżeńska nabiera w świetle cierpienia zupełnie nowego sensu: „Może rzeczywiście po-znałam Go dlatego, żebyśmy razem odbyli tę drogę. Żeby miał mnie na ten najgorszy czas”.
Autorka mówi, że moment śmierci nastąpi wtedy, kiedy człowiek „dostanie całą miłość, po jaką przyszedł na ten świat”. „Czasem ktoś musi żyć aż 80 lat lub więcej, żeby dostać swoją miłość” – pisze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Książki - poleca Jola Kubik