Czy śpiewane na oazach piosenki mogą porwać tłumy na stadionach? Tak, pod warunkiem, że śpiewa je Michael W. Smith.
Jego proste piosenki w stylistyce pop zanurzone są głęboko w biblijnym przesłaniu. Ukazujący się właśnie album „Stand” ma szanse stać się kolejnym świadectwem wiary muzyka lądującym na najwyższych piętrach list przebojów.
13 milionów płyt
– Tim, skąd ty to znasz? – zagadnąłem francuskiego kolegę, który pod nosem nucił akurat piosenkę „Otwórz me oczy, o Panie”. – To „Open the Eyes of My Heart” – usłyszałem. Chwilę później trzymałem w rękach płytę „Worship”, która jest zapisem koncertu-uwielbienia z 2001 roku z Lakeland na Florydzie. Michael W. Smith wykonuje tu standardy amerykańskiej sceny chrześcijańskiej, których popularność rośnie wśród młodych ludzi również w Polsce. Przebojami śpiewanymi w polskojęzycznych wersjach stają się też autorskie kompozycje Smitha.
Odsłuchując po raz pierwszy jego nagrania, można odnieść wrażenie graniczące z deja vu – przekonują ci, którzy wcześniej zetknęli się z polskimi wersjami piosenek. Po repertuar Smitha chętnie sięga oaza. Amerykańskie songi, w polskim tłumaczeniu, pojawiają się również podczas modlitw uwielbienia, jakie dziś prowadzi wiele wspólnot. I jeszcze jedno. Prężnie rozwijający się za oceanem rynek muzyki chrześcijan pozostawia swój ślad także na naszej scenie. Dlatego na koncertach polskich zespołów grających gospel nie brakuje przebojów lansowanych przez chrześcijańskie rozgłośnie w USA. Muzyk sprzedał przeszło 13 milionów egzemplarzy płyt. Będąc gwiazdą z pierwszych stron magazynów, pozostał sobą, czyli wokalistą, dla którego śpiewać oznacza wielbić Boga.
OK Boże, jestem Twój
W 1979 roku Michael W. Smith obchodził 22. urodziny. Od niedawna mieszkał w Nashville, do którego przywędrował za pracą. Na pianinie grał od dziecka. Ze swoim zespołem występował jak dotąd głównie w kościele. Całe lata był mocno zaangażowany w życie religijne, lecz tuż po ukończeniu szkoły średniej w jego wierze pojawiła się wyrwa. Wplątał się w narkotyki i alkohol. Czuł, że w pewnym sensie prowadzi podwójne życie. W narastającym poczuciu hipokryzji wciąż dryfował, coraz bardziej oddalając się od Boga. Wszystko trwało trzy lata. Aż do jednej z listopadowych nocy. Smith padł na kolana w kuchni mieszkania w Nashville i z głową przy linoleum przepłakał kilka godzin, modląc się i prosząc o uzdrowienie. W końcu wyszeptał przez łzy: „OK Boże, jestem Twój”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Sacha