Lubię liturgiczny okres zwykły, gdy jest jak w diagnozie inżyniera Mamonia: „W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje proszę pana, nuda”.
15.01.2023 10:22 GOSC.PL
Lubię liturgiczny okres zwykły. Ten czas bez fajerwerków, dodatkowych emocjonalnych muld („Kto nie skacze, ten za diabłem!”), na których na chwilę wprawdzie wyskakujemy w górę, by jeszcze gwałtowniej spaść i zaliczyć twarde lądowanie.
Lubię ten okres tęsknoty za świętem, czas, w którym jest jak w polskim filmie wedle diagnozy inżyniera Mamonia: „W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje proszę pana, nuda”. To najpiękniejszy mistyczny czas, jaki można sobie wyobrazić.
Bardzo lubię czas zwykły w roku liturgicznym, bo przecież z takich zwykłych chwil składa się nasze życie. Ojciec Michał Zioło nazywa taki czas „stanem wiecznego poniedziałku, gdy się człowiekowi nie chce wstać do roboty”. W swym „Dzienniku Galfryda” trapista łapie chwile na gorącym uczynku, spisuje drobiazgi. „Tego dnia nic się nie wydarzyło. Świeciło słońce nad klasztorem i dobrze grzały kaloryfery”. „Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Oj trzeba się wziąć za zmywanie naczyń…”.
W tym zmywaniu naczyń jest Pan.
„I czemu jeszcze szukasz Go poza sobą, gdy w samej sobie masz wszystkie swe skarby, swe rozkosze, swoje zadowolenie, swoje nasycenie i swe królestwo – czyli twego Umiłowanego, którego pragniesz i szukasz? – notował Jan od Krzyża („Pieśń duchowa” 1, 7-8) - Tu Go więc pożądaj, tu Go uwielbiaj, a nie wychodź Go szukać poza sobą, gdyż wówczas rozproszysz się i zmęczysz”.
Marcin Jakimowicz