Ogromnie lękam się myśli wyniosłej

Było w prymasie Stefanie Wyszyńskim jakieś dostojeństwo, ale naturalne i ciepłe. Był wielki, bo pokorny i skromny.


Tekst pochodzi z drugiego numeru „Gościa Extra”, poświęconego Prymasowi Tysiąclecia. Wydanie dostępne w sklep.gosc.pl.

Maj 1924 roku. Diakon Stefan Wyszyński odbywał rekolekcje przed święceniami kapłańskimi. W nowy etap życia wchodził z programem duchowym, który w czasie rekolekcji ujął w dziesięciu punktach:
1. Mów mało – żyj bez hałasu – cisza. 2. Czyń wiele, lecz bez gorączki, spokojnie. 3. Pracuj systematycznie. 4. Unikaj marzycielstwa – nie myśl o przyszłości, to rzecz Boga. 5. Nie trać czasu, gdyż on do ciebie nie należy: życie jest celowe, a więc i każda w nim chwila. 6. We wszystkim wzbudzaj dobre intencje. 7. Módl się często wśród pracy – beze Mnie nic nie możecie uczynić. 8. Szanuj każdego, gdyż jesteś odeń gorszy: Bóg pysznym się sprzeciwia. 9. Wszelką mocą strzeż swego serca, ponieważ z niego wypływa życie. 10. Miłosierdzie Boże na wieki wyśpiewywał będę.

Dostojny, a prosty

Ten młody mężczyzna wiedział, czego chce – a chciał właśnie być podobnym do Chrystusa. Dla Niego pragnął wyrzec się „szukania swego”. Szczerze obawiał się sideł pychy. W 1974 roku, jako kardynał prymas i niekwestionowany najwyższy autorytet duchowy w kraju, wyznał: „Ogromnie lękam się każdej myśli wyniosłej, jakiejś próżności, zadowolenia z siebie, przypisywania sobie czegokolwiek w obawie, aby mnie Bóg nie opuścił. I aby owocność słabej służby człowieka przez to się nie pomniejszyła”.

To było szczere i znajdowało odbicie w codziennym życiu. Zaświadcza o tym Anna Rastawicka z Instytutu Prymasowskiego, należąca do najbliższego otoczenia Prymasa Tysiąclecia: – Miał bezpośredni stosunek do ludzi. Owszem, było w jego postawie pewne dostojeństwo. Gdy przychodzili do niego goście na Mszę św., często przeżywali, jak znajdą się przy takiej osobistości, ale on nigdy nie dał im odczuć swojej wielkości. Gdy po Mszy podchodził i zapraszał na śniadanie, cały lęk mijał. Bardzo szanował każdego. Przy stole potrafił z każdym rozmawiać – i z ludźmi polityki, nauki, kultury, i z osobami bardzo prostymi. Dawało się odczuć jego szacunek w odniesieniu do każdego człowieka.

Pani Anna podkreśla, że w ciągu 12 lat, gdy pracowała w sekretariacie Prymasa Polski na Miodowej, kardynał zawsze okazywał współpracownikom wielki szacunek.

– Cokolwiek się przyniosło, teksty czy książki albo znaleziony cytat, o który ksiądz prymas prosił – on zawsze dziękował. Nie traktował żadnych usług jako coś, co mu się należy. A ja przecież byłam pracownikiem i było oczywiste, że to jest moje zadanie. W codziennym życiu nie odczuwało się jego wielkości. Nigdy nikogo nie upokorzył. Był po prostu jednym z domowników, zatroskanym o to, żeby nikt nie wstał od stołu głodny, starał się zachęcić, pocieszyć… Ujmowała nas jego prostota i bezpośredniość – wspomina.

Niskość, małość

Taka postawa prymasa była owocem wytrwałej pracy nad sobą, bo jego wrodzony temperament niekoniecznie pasował do wizerunku człowieka łagodnego. Miał jednak silną motywację: naśladowanie Maryi. Był zafascynowany prostotą i pokorą Niepokalanej. „Wydaje mi się, że najbardziej bezpośrednią Mocą w moim życiu jest Maryja. Przez szczególną tajemnicę, której w pełni nie rozumiem, została Ona postawiona na mej nowej drodze” – mówił w 1971 roku na Jasnej Górze, w dniu 25. rocznicy sakry biskupiej. Wspomniał wtedy, jak wielki lęk opanował go, gdy 25 marca 1946 roku ówczesny prymas August Hlond sprawował wobec niego „zwiastowanie woli Ojca Świętego Piusa XII”. Ogarnęło go wówczas mnóstwo wątpliwości. „Dlatego też ociągałem się z naśladowaniem Matki Chrystusowej, która od razu powiedziała: »Oto Ja, służebnica Pańska«. Ja się na to tak szybko nie zdobyłem. Myślałem zbyt po ludzku, pamiętałem o własnej nieudolności, a zapomniałem o tym, co Bóg zdolny jest uczynić, posługując się takimi narzędziami, jakie On sam wybiera” – zwierzył się słuchaczom. I dodał: „Dzisiaj, po 25 latach, lepiej to rozumiem, że w życiu kapłana, biskupa, papieża, Kościoła (...) wszechmocny jest tylko Bóg. Chciałbym, abym nadal mógł jak dotąd rozumieć tylko to: nic dla siebie – wszystko – Soli Deo! Chociaż takie ujęcie może się wydawać ryzykowne, ale doświadczenie minionych lat każe mi dodać: Per Mariam – Soli Deo”.

Kiedyś bardzo zainspirował Prymasa fragment z Magnificat: „Spojrzał na niskość Służebnicy swojej”. „Ciekawa rzecz, Maryja nie powiedziała: spojrzał na moje Niepokalane Poczęcie, na moją świętość, nieskazitelność, Boskie Macierzyństwo, tylko: spojrzał na niskość, na małość! A nam się nieraz wydaje, że jesteśmy tak nędzni, iż chyba Bóg nie ma już na co patrzeć. (...) Spojrzał na niskość…! Ciekawa rzecz, że Bóg najchętniej dostrzega małość i pokorę. Jeżeli więc ogarną cię wątpliwości, czy oko Boże cię widzi, wiedz, że w rowie wiosennym nawet żabę widzi! A ciebie miałby nie dostrzec? Jesteś czymś więcej!” – zapewniał słuchaczy w jednej ze swoich nauk.

Głębokie przywiązanie prymasa do Matki Bożej bywało przedmiotem krytyki. – W codziennym życiu widać było, ile ten człowiek miał przeciwności, ile niezrozumienia jego drogi, nawet drogi maryjnej. Mówiono, że jest zbyt maryjny, a on odpowiadał: „Ja sam tej drogi nie wymyśliłem, to Bóg wymyślił taką drogę przyjścia do człowieka” – wspomina pani Anna.

Nie mój sukces

– Ksiądz prymas miał świadomość, że jesteśmy dziećmi Bożymi, stworzeniami Bożymi i wszystko, co mamy, mamy od Boga. To nie było jakieś faryzejskie schylanie głowy, ale oparcie na prawdzie. To było jego siłą – opowiada pani Anna.

Prymas Wyszyński nade wszystko dążył do życia w prawdzie o sobie – a tym właśnie jest pokora. Dlatego starał się unikać laudacji pod swoim adresem. Przed swoimi jubileuszami prosił, żeby nie było przemówień na jego cześć, bo nie chciał, żeby jemu przypisywano jakiekolwiek sukcesy, lecz – zgodnie z jego zawołaniem – „Soli Deo”, samemu Bogu. Był głęboko świadom, że tylko to umożliwia człowiekowi życie w prawdzie.

Z tego samego powodu kłopot sprawiały mu również życzenia z okazji imienin. Przychodziło wówczas do Domu Prymasowskiego na Miodowej bardzo dużo grup. Anna Rastawicka zapamiętała, że po którymś z takich dni prymas przyszedł wieczorem do kaplicy bardzo zmęczony i westchnął: „Taki trudny miałem ten dzień, bo ludzie tyle chcą mówić człowiekowi pięknych słów, a przecież to wszystko sprawa Boża w moim życiu. Nie chcę tego przypisywać sobie”. – Pokora była dla księdza prymasa gwarancją działania Pana Boga – zauważa jego współpracowniczka.

Już nie zazdroszczą

Kardynał Wyszyński z prostotą podchodził do pełnienia funkcji w Kościele. Widział je przede wszystkim jako owoc nasłuchiwania głosu Boga. „Zadaniem ułomnego człowieka, powołanego na jakiekolwiek stanowisko w Kościele Chrystusowym, jest odgadnąć i zrozumieć zamiary Boże i program Boży wypełnić” – mówił w 25-lecie swojego prymasostwa. Wskazał, że tylko wierne poszukiwanie „świateł Bożych” i mocne trzymanie się łaski Bożej daje podstawę do wypełnienia zadania pasterskiego w Kościele.

Objęcie ważnego urzędu w Kościele świat nazywa zrobieniem kariery. Prymas Wyszyński wiedział, jak gorzka jest taka „kariera” i jaka jest cena zgodnego z wolą Bożą przewodzenia ludowi Bożemu. Szczególnie mocno doświadczył tego w 1953 roku, gdy został aresztowany przez komunistyczne władze PRL. „Jedną przynajmniej można łatwo dostrzec korzyść, jeden grzech mniej. Ci wszyscy, którzy zazdrościli mi tzw. kariery, już nie zazdroszczą, gdyż »kariery« zazwyczaj chodzą hiobowymi serpentynami. Bo na pewno dziś nie chcą siedzieć »po prawicy i po lewicy mojej«, chociaż pokoje są wolne” – zanotował nie bez ironii w „Zapiskach więziennych”. I dodał: „Kariera w Kościele wymaga gotowości, by pójść z Chrystusem i na krzyż, i do więzienia. A choćby to się nie udało, jak Piotrowi, jednak przez to doświadczenie przejść trzeba… Odpada więc wielka liczba zazdrosnych”.

Nic swojego

Prymas bardzo lubił wyjeżdżać w góry. – W czasie wakacji jego wielką radością były rozmowy z góralami. Często podchodził do dzieci, błogosławił je. Rozdawał im cukierki, a potem chodził i zbierał papierki – uśmiecha się Anna Rastawicka. Przypomina sobie, że kardynałowi bliskie były sprawy rolników. Znał się na rolnictwie. Chodząc po górach, zatrzymywał się czasami przy kopkach siana i z upodobaniem wdychał ich zapach.

Żył w prawdziwym ubóstwie, które było prostą konsekwencją całkowitego oddania się na służbę Bogu w Kościele. – Był człowiekiem niewymagającym. Gdy od Polonii amerykańskiej dostał elegancki samochód, przekazał go do Sekretariatu Episkopatu dla zagranicznych gości. Mówił: „Ja bym się wstydził takim samochodem podjechać na wizytację do wiejskiej parafii”. Jak pamiętam, miał jeden samochód, który dostał od Polonii brytyjskiej i nim całymi latami jeździł – opowiada pani Anna. Pamięta też, że prymas bronił się przed wystawnymi przyjęciami. – Prosił siostry zakonne i proboszczów, żeby tego nie było, bo jest bieda, bo nie ma pieniędzy. Niczego nie chciał dla siebie – zapewnia.

Osoby z otoczenia kardynała Wyszyńskiego dostrzegały, że był to człowiek wolny od ziemskich przywiązań. – Kiedyś chodziliśmy po ogrodzie na Miodowej i odmawialiśmy Różaniec. Na krzaku przy głównej ścianie od strony ogrodu zobaczyliśmy gniazdo z synogarlicą w środku. Padał deszcz, wiatr szarpał gałązkami, a ta ptaszyna wiernie tam siedziała. Ja w przerwie między dziesiątkami mówię: „Ojcze (tak do niego mówiliśmy), czuwasz nad Kościołem jak ten ptak w gnieździe”. A ksiądz prymas spojrzał na mnie i powiedział: „Wiesz, ja chyba naprawdę nie mam już nic swojego” – zaświadcza pani Anna. Opowiada, że kardynał Wyszyński nie widział potrzeby zaopatrywania się we wciąż nowe rzeczy. – Przez te wszystkie lata, kiedy pracowałam na Miodowej, nic nie zmienił w wystroju domu. Nie pamiętam, żeby choć jeden mebel przybył. Naprawdę niczego nie chciał dla siebie – zapewnia. – Bronił się nawet, gdy siostry chciały zamówić nową sutannę. Kiedy przekonywały, że stara już się przeciera, odpowiadał: „To można pocerować” – wspomina. Zastrzega jednak, że pomimo tego w całej swojej postawie był bardzo elegancki. – Zawsze podkreślał, że ubóstwo to nie dziadostwo. Do nas, pracowników i pracownic, mówił: „Pamiętajcie, macie być skromnie ubrani, ale zawsze elegancko, bo to jest jakieś świadectwo dla ludzi, do których idziecie” – zaznacza.

Radość z boleści

– Kiedy się patrzyło z bliska na życie księdza prymasa, widziało się, jak prawdziwe jest to, co powiedział pod koniec swoich dni: „Moja droga była drogą Wielkiego Piątku”. A jednak było to życie tak zwycięskie – podsumowuje Anna Rastawicka.

„Wielki Piątek” w życiu kardynała Wyszyńskiego w żadnym razie nie oznaczał cierpiętnictwa.  Wszelkie przeciwności – a tych doświadczał bez liku – znosił z pogodą, uważając je za element planu Bożego. Sam zanotował w czasie swojego uwięzienia, że „każde męczeństwo jest wielkim wyróżnieniem, które pomimo boleści i trudów zostaje zwieńczone wielką radością i ostatecznie dochodzi do zwycięstw”.

 

« 1 »

Franciszek Kucharczak/Gość Extra