– John, nie możesz być jednocześnie katolikiem i chrześcijaninem! – usłyszał Talbot od zatroskanych przyjaciół. Słynny muzyk i żonaty mnich z USA gościł nad Wisłą.
J.M. Talbot przyjechał do Polski z inicjatywy i dzięki staraniom Marka Nowickiego, redaktora TVN. Był gościem jubileuszowego czuwania ludzi aktywnych zawodowo w Otwocku, wystąpił również w kościele oo. dominikanów w Krakowie
Grał z największymi sławami rocka lat 60. i 70. ub. wieku. Pink Floyd, The Eagles czy królowa rocka Janis Joplin dzielili z nim scenę i garderoby na trasach koncertowych w całych Stanach Zjednoczonych. – Nasz zespół Mason Proffit nie występował tylko z Beatlesami, Stonesami, The Who i z Bobem Dylanem. Ze wszystkimi innymi wielkimi w tamtym czasie graliśmy na jednej estradzie. Dawaliśmy trzysta koncertów rocznie – mówi John Michael Talbot. Siedzimy przy stole w przydrożnym zajeździe. Nie, nie w Arkansas czy w Kalifornii, tylko w Mazowieckiem, pod Otwockiem. Właśnie skończyła się konferencja prasowa z udziałem artysty, który pierwszy raz przyjechał do Polski. Być może nie mógłby dzisiaj opędzić się od fanów, gdyby pozostał na scenie „country rock”, stylu, który współtworzył. W czasie jednego z koncertów zobaczył zza kulis, jak „królowa Joplin” rzuca butelkami po whisky. Po występie na scenie walały się sterty puszek po piwie i działki narkotyków. – Nagle spostrzegłem, że ci wielcy muzycy mają wszystko, co ja wtedy chciałem osiągnąć, ale żaden z nich nie jest szczęśliwy – mówi mi John. Dzięki temu olśnieniu rozpoczęła się jego duchowa wędrówka, która zaprowadziła go do Kościoła katolickiego. I do powstania 50 płyt, które okazały się prawdziwymi hitami. Na zupełnie innej scenie.
ZZ Talbot
Pod bujną czupryną i długą siwą brodą kryje się twarz wcale nie sędziwego jeszcze mężczyzny. Rocznik 1954. Charakterystyczny image do złudzenia przypomina muzyków słynnego ZZ Top. – Niektórzy śmieją się, wołając na mnie „ZZ Talbot” – mówi John Michael. Jego matka była metodystką, ojciec prezbiterianinem. Trudno jednak powiedzieć, by wiara miała dla Johna jakiekolwiek znaczenie w tamtym czasie. Były lata 60., do Stanów przyjechali Beatlesi i wszyscy zaczęli grać na gitarach. John wraz bratem tworzą zespół Mason Proffit. Ich kawałki inspirują nawet takich gigantów jak The Eagles, którzy pod wyraźnym wpływem braci Talbot nagrywają jeden ze swoich największych przebojów – „Hotel California”. – To nie były tylko wspólne występy, chodziliśmy też na wspólne imprezy – opowiada John. – Miałem dostęp do wszystkiego, co oferował wtedy rock and roll. W czasie tych imprez wielu muzyków zaczynało płakać, bo okazywało się, że są nieszczęśliwi, najczęściej z powodów rodzinnych. Niektórzy z nich zmarli z przedawkowania narkotyków. Oni mieli wszystko, co wydawało mi się godne zdobycia dla gwiazdy rocka – sławę, muzykę – ale nagle zobaczyłem, że ich życie jest tak naprawdę puste. Czułem, że nie tego pragnę – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina