Przed dwoma tygodniami pisaliśmy o nowej sukience Matki Bożej Częstochowskiej i o wprawionej w nią obrączce, wyrzuconej z pociągu przez więźnia jadącego na śmierć do Auschwitz. Dziś poznamy tę historię dokładniej – tak jak zachowała się ona w przekazach rodziny ofiarodawców.
Było to było parę dni po Bożym Narodzeniu 1942 roku. Andrzej Skotarski mieszkał wtedy we wsi Łabuńki pod Zamościem. Razem z nim w gospodarstwie rolnym mieszkała jego żona Rozalia i córka Leokadia Piela z rodziną: mężem Stanisławem oraz córkami: Heleną, Marią i Stanisławą.
Proroczy sen
W środku mroźnej nocy ciężarna Leokadia wstała z łóżka. Zbudziła rodzinę. – Tato, mamo, Niemcy będą nas wysiedlać! – wołała, tłumacząc, że właśnie przed chwilą to jej się przyśniło. – Uspokój się, idź spać – odrzekli domownicy. Ale o czwartej nad ranem Niemcy rzeczywiście załomotali do drzwi. Skotarscy z całą rodziną zostali wysłani – jak mówili ludzie – „za druty”. To znaczy: do obozu przejściowego w Zamościu. Tam umarły z wycieńczenia dwie córki Pielów: Maria i Stanisława. Miały dwa i trzy latka. Najstarsza 6-letnia Helena też była na skraju wyczerpania. Jej mama Leokadia została w obozie tak skopana, że jej nienarodzone dziecko znajdowało się nie pośrodku, ale z lewej strony brzucha. Kobieta przekonywała męża do ucieczki. Ale mężczyzna nie wierzył, że stanie im się coś złego. – Mama opowiadała, że to był ufny, dobry człowiek. Nie wierzył, że pójdzie na stracenie – opowiada Anna Piela, córka Leokadii, która od niej i od świadków zna tę historię.
Ucieczka
Noc z 1 na 2 lutego 1943 roku Leokadia spędziła na modlitwie. W końcu postanowiła uciekać bez męża.
– Stasiu, ostatni raz się widzimy – powiedziała tej nocy, podczas pożegnalnej rozmowy. Kilka godzin po pożegnaniu, a więc w dniu Matki Bożej Gromnicznej, w obozie zarządzono apel. Niemcy wyczytywali kolejne nazwiska. Wyczytani mieli być wywiezieni w Siedleckie. Wsiadali po 10 osób do podstawionych furmanek. To, co stało się później, brzmi wręcz nieprawdopodobnie. Leokadia nie została wyczytana. Mimo to, będąc w siódmym miesiącu ciąży, wzięła na ręce 6-letnią Helenkę, przeszła między niemieckimi strażnikami i ukryła się pod nogami pasażerów jednej z furmanek. Jedni, w obawie o własne życie, chcieli je wydać Niemcom. Inni postanowili spróbować uratować ciężarną matkę i jej dziecko. Niemcy sprawdzali, czy do furmanek nie wsiedli pasażerowie na gapę, ale nikogo nie znaleźli. – Babcia całe życie mówiła, że to był cud, ponieważ uciekła, ukrywając się jakby pod płaszczem Matki Bożej – mówi Mariusz Talarek.
Wszyscy zginęli
Razem z przesiedleńcami Leokadia trafiła do miejscowości Popławy w Siedleckiem. Tymczasem całą rodzinę, która została w obozie w Zamościu, hitlerowcy wysłali do Auschwitz. Ojciec Leokadii, Andrzej Skotarski, musiał spodziewać się najgorszego, bo jadąc pociągiem do Oświęcimia, napisał na kartce parę słów pożegnalnego błogosławieństwa i dodał adres rodziny. Zdjął z palca obrączkę, zawinął ją w swój ostatni list i wyrzucił z pociągu gdzieś pod Krakowem. Obrączka była charakterystyczna. Miała wygrawerowane inicjały: S.A. (Skotarski Andrzej) i datę ślubu: 16 czerwca 1912 roku. Z dokumentów otrzymanych po wojnie z muzeum w Auschwitz wynikało, że rodzina została tam przywieziona 5 lutego 1943 roku, czyli trzy dni po ucieczce Leokadii. Wszyscy zginęli. Tymczasem Leokadii wraz z Helenką i urodzoną w Popławach Anną, udało się wrócić w rodzinne strony. Matka z dziećmi zamieszkała u swoich teściów. Prawdopodobnie wtedy trafiła do niej obrączka ojca i jego pożegnalny list, wyrzucony z pociągu do Auschwitz. Rodzina nie wie dziś, jak to się dokładnie stało. Wiadomo tylko, że te rodzinne, cenne pamiątki dostarczył jakiś uczciwy człowiek, prawdopodobnie ich znalazca. Niestety, dołączony do obrączki pożegnalny list nie zachował się.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała