W jaki sposób włoskie kobieciny z Lu wymodliły 500 powołań? Dlaczego Matka Teresa wrzucała medaliki przez okna? Co pchało ks. Blachnickiego do Dursztyna i Stryszawy? I jaki to ma związek z zaufaniem?
Przed tygodniem siedziałem w Krościenku w budynku wymodlonym przed 50 laty przez ks. Blachnickiego. Na dzień przed zawarciem transakcji otrzymał dokładnie tyle pieniędzy, ile potrzebował na jego zakup. Myślałem o tym, gdzie świeżo upieczeni oazowicze wyjeżdżali przed laty na swe rekolekcje. I wtedy mnie olśniło… To musiało mieć związek z „geografią zaufania”!
Mistyczki ściągają oazy
Gdzie Jezus lubił odpoczywać? W Siwcówce nieopodal Stryszawy. Powiedział to wiele razy prostej góralce Kundusi. Drewniana chałupa w wiosce niedaleko Suchej Beskidzkiej tonie w kwiatach. Jej ściany słyszały niejedną rozmowę. Prosta góralka Kunegunda Siwiec spotykała się tu z samym Jezusem. Nie umiała pisać. Ale umiała słuchać. I to Gościowi podobało się najbardziej. Wiele razy powierzała okolicę Jezusowi. Czy to przypadek, że na pierwsze rekolekcje dla ministrantów ks. Blachnicki zabrał setkę chłopaków właśnie do… Stryszawy? Do wioski, którą zawierzyła Jezusowi mistyczka? Po latach nieopodal jej domu ruszyła, prężnie prowadzona przez zmartwychwstańców, Szkoła Nowej Ewangelizacji. Na Msze św. o uzdrowienie ściagają tu ludzie z całej Polski. Właśnie trwa tu Seminarium Narodowe Szkół Nowej Ewangelizacj. Uczestniczą w nim członkowie ekip prawie dwudziestu szkół z Polski (ok. 130 osób, w tym 25 kapłanów).
Oazy Ruchu Światło–Życie odbywały się też na Wichrówce w Dursztynie. Od wielu lat w wiosce ukrytej między postrzępionymi szczytami Tatr, stokami Pienin i zielonych Gorców modliła się inna polska mistyczka. Mieczysława Faryniak błagała Boga, by zesłał na Spisz ogień Ducha Świętego. Od czasu gdy pojawiła się w Dursztynie, zaczęły się tu dziać same „przypadkowe” rzeczy. Młodzi zaczęli wstępować do zakonów, a częstym gościem w pustelni był kard. Wojtyła (w Siwcówce z kolei odpoczywał Prymas Tysiąclecia). Po latach tu wystartowały pierwsze w Polsce spotkania muzyków chrześcijan, a artyści różnych wyznań zgodnie padali na kolana. Kolejny przypadek? A może ponownie „geografia zawierzenia”?
Mamma mia!
Lu to ukryta wśród rozsianej na wzgórzach szachownicy pól włoska mieścina, leżąca 50 km na wschód od Turynu. W 1881 r. proboszczem parafii został ks. Alessandro Canora. Zaczął on co wtorek gromadzić w kościele kobiety, którym zaproponował: Módlmy się o powołania z naszej parafii. Ruszył szturm do
nieba. W tej intencji pobożne specjalistki od wychowywania dzieci i robienia makaronu przyjmowały również w pierwsze niedziele miesiąca Komunię św. Włoskie matki modliły się: „Spraw, Jezu, by jedno z naszych dzieci zostało kapłanem. Daj, bym postępowała jako prawdziwa uczennica Chrystusa. Będę wiodła wszystkich do tego, co dobre. Pragnęłabym bardzo dostąpić tej łaski, żebym Ci mogła, o Jezu, ofiarować świętego kapłana!”. Zwyczaj przetrwał lata i wydał nieprawdopodobne owoce. Na przestrzeni 50 lat w parafii, w której przed II wojną światową żyło zaledwie 2500 mieszkańców, pojawiło się ponad 500 powołań do kapłaństwa i życia zakonnego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz