O bólach porodowych i wyjściu z Matriksa z Rafałem Tichym rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Lech Poznań awansuje w pucharze UEFA, w supermarketach nieustanne promocje, a Ty wyskakujesz z manifestem neomesjanistycznym. Mówisz o czekaniu na Mesjasza. Przecież adwentowe Dzieciątko już zeszło po drabince do żłóbka…
Rafał Tichy:– To ciekawe, że czekamy na przyjście Jezusa jedynie w Adwencie. Bardziej czekamy chyba jednak na święta niż na realne przyjście Jezusa. Przygotowujemy wigilię, choinkę, prezenty i gdyby nagle w tę sytuację wszedł Chrystus, to chrześcijanin, który ma do Niego słabą relację, złapie się za głowę: Kurczę! Co jest grane?
Jezus może zepsuć mu święta…
– Tak! Bo On przychodzi i kończy to wszystko. Jeżeli nie czekaliśmy głównie na Niego, to Jego powtórne przyjście, które kończy historię, jest szokiem, rewolucją, apokalipsą niszczącą wszystkie nasze projekty. Żyjemy w wiecznym adwencie. Adwent nigdy się nie kończy. Chrześcijanie zawsze czekali na przyjście Chrystusa.
Dziś też czekają? Romano Guardini ubolewa: świadomość powtórnego przyjścia Pana w życiu chrześcijańskim nie ma już poważnego znaczenia.
– Oczekiwanie ożywiało pierwszy Kościół: Na tym padole łez, wobec zła, które nas dotyka, my naprawdę Ciebie wypatrujemy! Jak dziecko oczekuje na przyjście matki. Stoi przy oknie z nosem na szybie. Modlimy się na każdej Mszy: oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Zawsze mnie zastanawiało, ilu ludzi naprawdę oczekuje tego przyjścia? Nie czekamy na czasy ostateczne, my już w nich żyjemy! Od dwóch tysięcy lat. Cały czas dokonuje się apokalipsa. Biblia mówi, że w czasach ostatecznych będziemy widzieli pewne znaki, zawirowania. A przecież my doświadczamy potężnej walki duchowej, w której ścierają się siły światła i ciemności, Jan w Apokalipsie wymienia bardzo konkretne znaki poprzedzające przyjście Jezusa. Będą się dokonywały w różnych sferach: kosmicznej (zawirowania, trzęsienia ziemi), społecznej (wojny, głód) i dotykającej Kościoła (prześladowania, kryzys, męczeństwo). Czy nie jesteśmy ich świadkami i dziś?
Gdy te proroctwa czytał francuski ksiądz pod koniec XVIII wieku też mógł powiedzieć: Na moich oczach spełnia się Apokalipsa: wokół pożogi, prześladowania, rzeź. Podobnie uczestnicy wypraw krzyżowych, męczennicy na rzymskich arenach…
– I każdy z nich miał prawo tak myśleć! Bo skoro my nie wiemy, kiedy nadejdzie Chrystus, to od dwóch tysięcy lat każde trzęsienie ziemi, każda wojna, kryzys Kościoła są antycypacją tych znaków ostatecznych. Nie wiemy, czy to jest ta miara znaków, która oznacza, że On już stoi u drzwi. Grzegorz Wielki, który podczas upadku cesarstwa rzymskiego widział pożogę, krew mógł myśleć: spełnia się Apokalipsa. My też mamy takie prawo…
Pierwsi chrześcijanie nie wytrzymywali napięcia. Paweł studził Tesaloniczan, którzy sprzedawali swoje domy, rzucali pracę. Wiedzieli, że „nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Czekali, a tu nic…
– Jezus z jednej strony mówił, że nikt zna tej godziny poza Ojcem, a z drugiej pobudzał do nadziei, że niedługo przyjdzie. Myślę, że z tym wiązało się coś głębszego: Apostołowie na Niego niecierpliwie cze-kali, bo byli w Nim zakochani, nie wyobrażali sobie życia bez Niego. Wiedzieli, że nic na tym świecie nie jest w stanie ich pocieszyć, tylko On, tylko Jego przyjście.
Dziś świat oferuje mnóstwo gadżetów, które są w stanie nas pocieszyć. Choć na kilka minut.
– Jezus powiedział: jestem lekarzem, przychodzę do tych, którzy są chorzy. Jeśli nie oczekuję zbawienia, ratunku, to po co mi Zbawiciel? Jeśli nie czuję się chory, po co mam czekać na lekarza? Ale czy Jezus powiedział, że są chorzy i zdrowi? Nie. Wszyscy są chorzy. Wszyscy są w sytuacji cierpienia. Problem polega tylko na tym, czy ja to swoje cierpienie jakoś obłaskawię, przyklepię, czy stanę wobec niego twarzą w twarz. Nikt na tym padole łez od niego nie ucieknie. Dopadnie każdego. A dzisiejszy świat wynalazł genialne w swojej pokusie środki, by cierpienie stłumić. Produkuje masowo erzace. Po co miałby oczekiwać Zbawiciela, skoro się znakomicie bawi?
Czy człowiek musi upaść na dno, by naprawdę zatęsknić?
– Błogosławieni, którzy płaczą. Zostaną pocieszeni. Albo doświadczę tego płaczu i doznam pocieszenia albo wewnętrznie płacząc będę próbował siebie oszukać przyklejonym uśmiechem. Są sytuacje życiowe, nasze małe apokalipsy, które w pierwszej chwili wydają się koszmarem, ale później okazuje się, że właśnie one stawiają nas wobec naszej opłakanej rzeczywistości i tylko w nich możemy doświadczyć przyjścia Tego, który nas pocieszy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz