Koncerty Dues Meus są tyglem szczerej modlitwy i profesjonalnie zaaranżowanej muzyki
Pisząc o Deus Meus, łamię podstawową dziennikarską zasadę: obiektywizm. Ale co tu zrobić? Ich muzyka towarzyszy mi od lat. Nie tylko zresztą mnie… – Moja żona twierdzi, że jestem gruboskórny, bo niczym się nie przejmuję – śmieje się Tomasz Zubilewicz, popularny prezenter pogody. – Gwarantuję, że pozytywny obraz świata wynika miedzy innymi z faktu, że słucham muzyki chrześcijańskiej. Bardzo często jest to zespół Deus Meus. Ale przygody z Deusami nie można skończyć na słuchaniu płyt. Konieczny jest udział w koncercie na żywo! To dopiero jest przeżycie, niczym chmura Cumulonimbus podczas wakacji!
Do szczecińskiego zespołu znakomicie pasuje okrzyk pracującego z chórem Marcina Pospieszalskiego: „Dziękujmy Bogu za to, że dał nam profesjonalistów!”. Śpiewali dużo wcześniej, zanim pojawił się Tymoteusz i Arka Noego. Przed jedenastu laty (my tu gadu, gadu, a tempus fugit…) pisałem do raczkującego pisma RUaH tekst o tym, „jak zespół Deus Meus chrzcił świecką muzykę”.
Piosenki młodego zespołu towarzyszyły wówczas spotkaniom muzyków chrześcijan w Ludźmierzu. Efektem była kaseta „Hej, Jezu”, która ku zaskoczeniu wydawców stała się prawdziwym hitem. Od początku opiekunem artystycznym i duchowym grupy jest dominikanin o. Andrzej Bujnowski. – W maju 1994 roku zabrałem na rekolekcje muzyków do podhalańskiego Ludźmierza grupę młodzieży. Chciałem, aby zobaczyli powstające środowisko młodych nawróconych jazzmanów i przez ich świadectwo przeżyli spotkanie z Chrystusem – opowiada o początkach grupy.
Zobaczyli. Zostali. Odtąd występowali na scenach z samą śmietanką polskich jazzmanów i rockmanów. – Kulenty, dlaczego Ty, znany jazzman, grasz tak chętnie z amatorskim chórem? – zapytałem prosto z mostu znakomitego saksofonistę. – Jak to, przecież to rodzina! – zdziwił się muzyk. Deus Meus to rzeczywiście rodzina. A śpiewanie jest jej wielką pasją. Michał Kulenty jest pełen podziwu: – Dziewczyny i chłopcy wstają w środku nocy, by dotrzeć ze Szczecina, czyli z końca świata na koncert. A poza tym są naprawdę skromni, woda sodowa nie uderza im do głowy. To, co robią, robią dla Boga... By zaśpiewać, nie zostawiają już kolokwiów, klasówek czy sesji egzaminacyjnych, ale wypisują karty urlopowe. I zostawiają na kilka dni rodziny. Mamy i tatusiowie z Deus Meus ruszają w Polskę...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz