Ten Chrystus z krzyża w korytarzu przed kaplicą pamięta skargi s. Chryzanty Paczek na początku jej kierowania ośrodkiem dla dzieci upośledzonych w Wielkiej Wsi. Dziś słyszy, jak dziękuje, że przez 36 lat mogła kochać „swoje dziewczynki”.
W pokojach na piętrze mieszkają stale leżące. Obok na łóżkach 14-letnia Alinka, 19-letnia Asia i 21-letnia Ola. Jest słoneczny dzień, więc leżą bez kołder w kolorowych piżamkach, spod których widać wypukłość pieluch. – Najlepsze są tetrowe, nie powodują odleżyn – mówi s. Chryzanta. Czasem zgrubienia pieluch mylą się z nabrzmiałymi, wydętymi brzuchami, garbami, opuchlizną chorych ciał. Spoza wesołych kolorów ubrań wystają powyginane, zbyt krótkie ręce, bezwładne nogi, wyłaniają się zniekształcone buzie. Tylko oczy patrzą na nas ciekawie i bezradnie. Odsłaniają inny świat, o którym milczą usta. I włosy błyszczą jak u zdrowych dziewcząt, czasem nawet, jak na spacerze, rozwiewa je wiatr wpadający przez uchylone okna. Ale one nigdy nie wyszły na własnych nogach na żadną przechadzkę. Czasem tylko Alinka i Asia szukają swoich rąk i podają je sobie między łóżkami jak zaprzyjaźnione nastolatki gdzieś na spacerze. – Lubią być razem, czują się ze sobą dobrze – podkreśla s. Eugenia, opiekunka tej „rodzinki”, czyli jednej z pięciu grup mieszkających w Domu Pomocy Społecznej w Wielkiej Wsi koło Kopanicy, między Poznaniem a Zieloną Górą.
Siostry Opatrzności Bożej sześćdziesiątkę swoich podopiecznych, ciężko upośledzonych umysłowo i fizycznie, niezależnie od tego, czy mają 14, czy 50 lat, nazywają „dziewczynkami” lub „dziećmi”. – Bo to takie biedne święte dzieci, jakby świeżo po chrzcie – mówi s. Chryzanta. S. Eugenia spaceruje z 22-letnią Agą, co chwilę przymykającą oczy, jakby przeczuwała kolejny atak padaczki, i chwali ją za aktywność. S. Chryzanta przytula 45-letnią Małgosię, która nie chce wracać do domu, bo dobrze jej u sióstr. – Nie chcę do Buku (to nazwa jej wsi) – marszczy się na tamto wspomnie-nie. Kasia, opiekunka świecka, chwali 40-letnią Lidzię, że nauczyła się w przykrótkich rączkach trzymać łyżkę i krzyczy, sygnalizując, że coś jej upadło. Opiekunki opowiadają o podopiecznych z przejęciem jak o swoich dzieciach. – Bo nic tutaj nie udałoby się bez miłości – podkreśla s. Chryzanta. 20-letnia Kasia pracuje w „rodzince leżących” najkrócej, bo od roku. I chce tu zostać. Inne siostry oraz osoby świeckie tworzące kadrę opiekuńczą zdecydowały się na to przed laty. S. Eugenia jest tu 48 lat, s. Chryzanta 36 lat, s. Adriana 31 lat, pani Stasia 33 lata, s. Vianeja 20 lat, s. Anita (administrator po geodezji) 17 lat, pani Krysia 24 lata, pani Basia 13 lat, s. Elena 10 lat, s. Diana 2 lata. Te lata mówią o ich przywiązaniu.
Co to jest szczęście
Kiedy w dzieciństwie podczas rodzinnego spotkania w domu w Żelechowie koło Dęblina matka chrzestna zapytała małą Leokadię (dziś s. Chryzantę), kim chce w przyszłości zostać, dziewczynce przyszła myśl, że zakonnicą. Ale wróciła do niej dopiero po maturze (wcześniej nie mogła się przyznać, to były czasy komunistyczne). W domu, bardzo religijnym, zawsze najważniejsza była modlitwa. Przed 57 laty wstąpiła do sióstr Opatrzności Bożej dlatego, bo tylko te znała. Uczyły jej siostrę na kompletach podczas okupacji, a ją samą później katechizowały. Jako postulantka trafiła do zakładu resocjalizacyjnego dla dziewcząt w Bytomiu. W nowicjacie była katechetką. W 1956 zaczęła studiować psychologię wychowawczą na KUL. Pisała pracę magisterską o tym, jak młodzież widzi szczęście. – Chłopcy są szczęśliwi, kiedy są kimś, dziewczęta, kiedy kochają i czują się kochane – wylicza. – A nasze dzieci, kiedy się je widzi, akceptuje. Inaczej reagują, kiedy ktoś się o nie troszczy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych