Trzeba być wariatem, by w strumieniach ulewnego deszczu, stojąc po kostki w błocie, uwielbiać przez kilka godzin Pana Boga. Na szczęście w Rzeszowie znalazło się tysiące takich szaleńców.
Masakra! – usłyszałem za plecami głos spod peleryny. To ktoś z obsługi technicznej budował scenę naj-większego ewangelizacyjnego koncertu na świecie: rzeszowskiego „Jednego serca, jednego ducha”. Lało jak z cebra. Rano z powodu oberwania chmury odwołano nawet w centrum miasta procesję Bożego Ciała. Obok sceny w ogromnym błocie grzęzły tiry. Łąka w parku Sybiraków pośrodku blokowiska zamieniła się w ogromną kałużę. Muzycy już od wczoraj siedzieli na próbach, chór też ćwiczył pełna parą. Wszystko zapięte na ostatni guzik? Niekoniecznie…
Czarne chmury
– Pamiętacie wczorajsze czytanie? – rzucił przy stole Marcin Pospieszalski: – „Wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro udamy się do tego oto miasta i spędzimy tam rok, będziemy uprawiać handel i osiągniemy zyski (…) Zamiast tego powinniście mówić: Jeżeli Pan zechce, i będziemy żyli, zrobimy to lub owo”. Jeśli Pan zechce, przestanie padać. Ale czy zechce? W czasie próby zmoknięci jak kury muzycy z tęsknotą spoglądali w niebo, ale wydawało się, że im dłużej się w nie wpatrują, tym bardziej deszcz się nasila. Koncert wisiał na włosku. Granie w takich warunkach groziło śmiercią lub trwałym kalectwem. Zwoje kabli mokły w ogromnych kałużach, a muzycy opatulali swe instrumenty folią i ręcznikami. Co z tego, że na ubiegłoroczny koncert przyszło aż 30 tys. ludzi? Tym razem lało jak z cebra. Czy ktokolwiek przyjdzie na wieczorne uwielbienie.
Szaleńcy, witajcie!
– Nie boicie się, że stajecie się „mistrzami świata”, którzy kręcą nosem, gdy przyjdzie mniej niż kilkadziesiąt tysięcy ludzi? – zaczepiłem Jana Budziaszka, pomysłodawcę koncertu. – Jeśli coś takiego zauważymy, to będzie koniec zabawy. My naprawdę będziemy się cieszyć, gdy przyjdzie sto osób. Ten deszcz to sprawdzian, czy przyszliśmy się tu modlić, czy podlizywać. Czy budujemy największą na świecie grupę modlitewną, czy kon- cert gigantów? – odpowiadał perkusista Skaldów. Około godziny 20 w parku Sybiraków wyrósł las parasoli. Okazało się, że na koncert przyszły tysiące ludzi! – Podziwiamy was, szaleńcy Boży! – wołał do mikrofonu Budziaszek. Grzęznący w błocie tłum zafalował. Na potężnym telebimie wyświetlały się teksty piosenek. Śpiewali wszyscy. To idea tego koncertu. To nie występ gwiazd. Tu gwiazdą jest Słowo Boże.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz