20 groszy do chrześcijaństwa

Z dr. Kazimierzem Szałatą – prezesem zajmującej się pomocą trędowatym i biednym Fundacji Polskiej Raoula Follereau, filozofem, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Barbara Gruszka-Zych: Kie-dy pojawiają się pierwsze wzmianki o trędowatych?
dr Kazimierz Szałata: – To najstarsza z chorób, jakie zna ludzkość. Wspominano o niej w pismach egipskich sprzed kilku tysięcy lat. Trędowaci pojawiają się obok Jezusa na kartach Ewangelii. Kiedyś byli wyrzucani na przeklęte wyspy, dziś są zapomniani przez świat, choć od 25 lat jest to choroba całkowicie uleczalna.

Może to kwestia pieniędzy?
– Zestaw antybiotyków potrzebnych do wyleczenia chorego kosztuje około 30 zł. Ale na świecie nadal są obszary, gdzie ani leki, ani medycyna nie są dostępne. Trąd jest chorobą podstępną, trudną do wczesnego zdiagnozowania bez, niedostępnych w krajach misyjnych, specjalistycznych badań. Można być chorym przez 10 lat, nie zdając sobie z tego sprawy, i zarażać otoczenie. Trąd wywołuje bakteria z tej samej rodziny co sprawczyni gruźlicy, przenosi się drogą kropelkową, a więc przez bezpośredni kontakt. Kiedy odkrywa się jednego trędowatego, można być pewnym, że w jego otoczeniu na pewno jest kilku kolejnych. Jak mówią misjonarze, na trąd się nie umiera, tylko gnije i powoli kona. Najpierw pojawiają się nieczułe miejsca, potem plamy na skórze, wreszcie odpadają ręce, nogi, nos, uszy, człowiek traci twarz, co jest najstraszniejszym doświadczeniem. To choroba tylko ludzka, dlatego dotąd nie mamy szczepionki, bo nie można przeprowadzać eksperymentów na zwierzętach.

Kto pracuje z trędowatymi?
– Od zawsze trędowatymi zajmowali się misjonarze, zakonnice i zakonnicy. Dziś możemy spotkać coraz więcej świeckich. Znam lekarza ze Strasburga, który po uzyskaniu dyplomu wyjechał z żoną na wycieczkę do Afryki. Miał być tam miesiąc, a został 50 lat. Mówił mi, że nie chciał spotkać trędowatych. Ale kiedy trzeba było pomóc któremuś z nich, zobaczył niesamowitą wolę życia w tym człowieku i tak odkrył swoje powołanie.

Jak to się stało, że prosto zza uniwersyteckiej katedry zaczął Pan pomagać trędowatym?
– Zanim zaangażowałem się w ruch Follereau, stworzyłem w Warszawie na bazie zajęć w Akademii Medycznej i ówczesnej Akademii Teologii Katolickiej Międzyuczelniane Konwersatorium Etyki „Medycyna na miarę człowieka”. Któregoś dnia, kiedy siedzieliśmy na zajęciach w ciepłej sali, wymyślając wzruszające przykłady etyczne, odkryliśmy, że niedaleko od nas w szałasach nad Wisłą mieszkają biedni uchodźcy rumuńscy. Pomyślałem, że jeżeli im nie pomożemy, nie możemy poważnie traktować tego, co robimy, a tym bardziej nie możemy nazywać siebie przedstawicielami etyki chrześcijańskiej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Barbara Gruszka-Zych