Chcę się nauczyć pokory wobec życia – mówi Ania Pająk. Za kilka tygodni zmieni się dla niej wszystko. Porzuci domowe wygody i będzie pomagać misjonarkom w Zambii opiekować się sierotami.
Pisać o mojej siostrze, chyba świat się kończy – rozkłada ręce Jaś, zwany „Bobem”, młodszy o sześć lat brat Ani Pająk. – Na oko – zwykła dziewczyna, chodzi na uczelnię, spotyka się z przyjaciółmi. A tu nas zaskoczyła i zaczęła realizować swoje marzenia. Chociaż znajdzie się jeden powód, żeby powstał o niej artykuł – dowcipkuje. – Ona jest moją siostrą.
Ania od dzieciństwa nie miała żadnych autorytetów ani idoli. Dla młodszych braci – Dominika, urodzonego dwa lata po niej, i Jasia – była mocną osobowością. – Nie matkowałam im, ale ich ustawiałam – śmieje się. – A w szkole Dominika broniłam. I od początku, czyli od czasu dorastania, buntowała się przeciw zastanej rzeczywistości, schematom i oczywiście... rodzicom. – Jak czegoś chcieli, to z góry było złe – wspomina. – Wszystko wiedziałam lepiej.
– Ania nauczyła mojego męża pokory – opowiada mama Dobromira, do której dzieci zwracają się „Dobra”. – Najpierw chciał z niej zrobić pianistkę, bo ma słuch absolutny. A ona powiedziała: „Będę kochać Bacha, ale po swojemu”, i skończyła tylko 6 klas szkoły muzycznej. Potem uważał, że musi być wierząca tak jak on. Ale kiedy Anusia szła z nami do kościoła, to rysowała coś paluszkiem na ławce. – Dla mnie wiara moich dzieci jest najważniejsza – wyznaje tata Jan, który każdego ranka przed pójściem do pracy w dużym pokoju czyta Brewiarz, a potem robi to też wieczorem. Wszyscy to widzą i w domu jest w miarę cicho, żeby mu nie przeszkadzać. – Ale zrozumiałem, że nie mam prawa osądzać, co się w nich dzieje. Na podstawie tego, że ja klęczę pół godziny, a Ania pół minuty, nie mogę oceniać jej relacji z Bogiem. Może jest lepsza niż moja.
Dziś Ania bez skrępowania przyznaje, że rodzice są dla niej autorytetami. Mama jest ważna, bo wszystko dla nich zrobi, zapomina o grzeszkach i wierzy w każdego. Tata, bo wiele ich nauczył. – A my jego, dał się wychować – dodaje ze śmiechem. Od dziecka razem chodzili w góry. – Kiedy odwracałam się, żeby zobaczyć, ile przeszłam i wzdychałam: „Jaka jestem zmęczona!”, uczył patrzeć na wędrówkę z innej perspektywy: „Przestań sapać jak pies i zobacz, ile już przeszłaś” – wspomina. Przypominał, żeby stale przekraczać swoje możliwości. No to Ania je przekracza. Codziennie rano po przebudzeniu patrzy na bilet lotniczy do Lusaki, leżący na biurku. W styczniu poleci do stolicy Zambii, żeby w pobliskiej wiosce Cassisi pomagać siostrom misjonarkom w opiece nad dziećmi osieroconymi. – Chciałabym tam dostać ciężką pracę, żeby coś mnie mocno zaabsorbowało – marzy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych