Na rozpalonych ulicach Betlejem muzułmanie rozkładają pachnący kardamon i oliwki, a chrześcijanie dłubią w drewnie maleńkie figurki. Ale ten sielankowy obraz jest pozorny.
We franciszkańskiej szkole trwa apel. Mali Palestyńczycy w białych koszulkach stoją na baczność. Między nimi przechadzają się zakonnicy w brązowych habitach. Chrześcijanie uczą się ze swoimi muzułmańskimi kolegami. Pierwsi po lekcjach pomagają rodzicom rzeźbić oliwkowe figurki świętych, drudzy wykładają na ulicznych straganach figi, melony, przyprawy i pluszowe wielbłądy z napisami „Jerusalem” i metkami „Made in China”.
Chrześcijaństwo umiera w kolebce
By wjechać z Jerozolimy do Betlejem, trzeba postać na checkpoincie. Żujący gumę izraelscy żołnierze ze znudzeniem zaglądają do busa. Nie ma wśród was Palestyńczyków? OK. Jedźcie… Za wysokim murem tętni życie. Dom stoi na domu, ścisk jest potworny. Nie ma właściwie wolnego miejsca. Między domami z rzadka wystają kępki żółtej, wyprażonej na słońcu trawy. Betlejem wciąż się rozrasta. Nie jest już to maleńkie, zapomniane przez ludzi miasteczko z czasów, gdy do drzwi domów pukali tu Maryja z Józefem. Większość nowych domów stawiają muzułmanie. Betlehem to po hebrajsku „Dom chleba”, a po arabsku „Dom mięsa”. Od kilkunastu lat zaczyna obowiązywać to drugie tłumaczenie. To już miasto islamskie. Budzi je głos muezina, nad domami górują minarety aż 86 meczetów, a z wypłowiałych plakatów spoglądają smutne twarze zabitych islamskich chłopaków. Jeszcze sześćdziesiąt lat temu mieszkało tu aż 80 procent chrześcijan. Dziś nikną oni w oczach: zostało niecałe 10 tysięcy. Muzułmanów w Betlejem i sąsiadujących z nim Beit Dżala i Beit Sahur jest już 85 procent.
– Czy można sobie wyobrazić Betlejem bez chrześcijan? A czy moglibyśmy sobie wyobrazić Ain Karim, gdzie Maryja odwiedzała Elżbietę, bez chrześcijan? – opowiada o. Seweryn Lubecki, który w Betlejem mieszka od 19 lat. – A tak się właśnie stało. A przecież jeszcze do sześćdziesiątych lat było to osiedle chrześcijańskie…
Między młotem a kowadłem
Miasto przeżywa trudne chwile. Przed wybuchem drugiej intifady w 2000 r. przyjeżdżał tu prawie milion pielgrzymów rocznie. A dziś? Na dłużej zaglądają tylko odważni. Po obu stronach muru trwa żonglerka argumentami i polityczne przepychanki. – Izraelczycy mówią, że budują 350 kilometrów muru ze względów bezpieczeństwa – podniecają się Palestyńczycy. – Bzdura! To decyzja polityczna. Przekonują, że ustały ataki terrorystyczne, ale przecież zamknęli w klatce miliony niewinnych ludzi. Przyjeżdżając tu pół wieku temu z Lelowa, Rzeszowa i Pragi, powtarzali swoje: „Ziemia bez narodu dla narodu bez ziemi”. Hasło piękne, ale nieprawdziwe. Bo na tej ziemi żyli już nasi ojcowie… Argumenty Izraela są równie poważne: Chcemy się odizolować od agresywnych fundamentalistów. Przecież nawet w ostatnich lokalnych wyborach w Betlejem zwyciężył radykalny Hamas. Na nic zdają się wyjaśnienia Palestyńczyków, że głosowali na tę partię, bo w przeciwieństwie do skorumpowanego Fatahu zadbała przynajmniej o opiekę socjalną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz