Siostra Mira czuła, że umiera. Gruźlica przykuła ją do łóżka. Paskudny krwotok, ból, bezradność lekarzy. Ostatkiem sił szepnęła: Matko Mario, ratuj! Po kilku dniach wstała z łóżka. Maria Merkert ratowała biedaków nie tylko za życia.
Powiał chłodny wiatr znad Nysy Kłodzkiej. Po szarej, smaganej deszczem ulicy szły skulone cztery kobiety w szarych kapeluszach. To szare siostry! – rozpoznawano je w Nysie. Weszły do kamienicy. W pokoju leżała kobieta. Choroba przykuła ją do łóżka. – Proszę się nie martwić. Zastąpimy panią! – uspokoiły ją mniszki. Zostały na noc. Zajęły się dziećmi, przewinęły je, umyły, nakarmiły, położyły spać, a później wzięły się za pranie, sprzątanie i gotowanie obiadu. Tego nie robiło dotąd żadne zgromadzenie!
Bóle porodowe
Na rewolucyjny pomysł, by pomagać chorym w ich własnych domach, wpadły cztery młodziutkie dziewczyny: Klara Wolff, Matylda i Maria Merkert oraz Franciszka Werner. Siostry Merkert widziały często mamę, która na głowie po śmierci ojca miała cały dom. Choć rodzinie często zaglądała w oczy bieda, wychodziła, by nieść pomoc biedakom i ofiarom powodzi. Malutka Marysia przyglądała się jej uważnie. Po latach ślęczała przy jej łóżku, gdy mama umierała na gruźlicę. Może to właśnie wtedy postanowiła w sercu, że do końca życia będzie pomagać najbardziej opuszczonym?
Gdy cztery dziewczyny szły do nyskich chorych, nikt nie przypuszczał, że rodzi się właśnie najliczniejsze polskie zgromadzenie zakonne. Rodziło się w bólach. Wielu kapłanów patrzyło na nowatorską działalność sióstr z pewną nieśmiałością, a nawet wrogością. Nic dziwnego. Nikt dotąd nie wychodził poza klauzurę, by pielęgnować chorych i dokarmiać najuboższych w ich mieszkaniach. W połowie XIX wieku była to działalność wręcz rewolucyjna. Początkowo dziewczyny, zwane w Nysie „szarymi siostrami”, próbowano wtłoczyć w ramy zgromadzenia boromeuszek. Nic jednak z tego nie wyszło. Pan Bóg miał inne plany.
Pełen dom
Po śmierci mamy w 1842 r. siostry Merkert sprzedały skromny majątek i poświęciły się pracy z chorymi. Po ośmiu latach Maria rozpoczęła organizowanie „Stowarzyszenia św. Elżbiety dla pielęgnacji opuszczonych chorych”. Stowarzyszenie przekształciło się rychło w zgromadzenie zakonne. W 1859 r. Maria uzyskała zatwierdzenie diecezjalne i została wybrana na pierwszą przełożoną generalną. Nowe zgromadzenie rosło jak na drożdżach. Surowe zakonne życie, nocne czuwania, opieka nad opuszczonymi to zajęcia, które mogły odstraszać młode dziewczyny.
Tymczasem klasztor w Nysie pękał w szwach! Sama matka Merkert przyjęła prawie… pięćset młodych elżbietanek. To zdumiewająca liczba. – Tego nie da się po ludzku wytłumaczyć – śmieją się dziś siostry. – To ewidentne działanie Boga, który błogosławił nowemu dziełu. Tyle dziewczyn gotowych, by porzucić wszystko i nieść pomoc tym, których porządni obywatele omijali szerokim łukiem? Co je przyciągało? – Świadectwo życia – opowiada siostra Margarita Cebula. – Dziewczęta widziały, że matka Maria jest szczęśliwa. Do dziś elżbietanki są najliczniejszym żeńskim zakonem w Polsce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz