Przeżył wyrok śmierci, może dlatego był owładnięty ideą życia – życia w Kościele. Chciał gorliwych chrześcijan, a nie letnich sympatyków. Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki ma wciąż wiele do powiedzenia Kościołowi w Polsce.
Biskup katowicki Herbert Bednorz mawiał ponoć, że ks. Blachnicki używa tylko pedału gazu, a hamulca wcale. Gnał wciąż do przodu. Miał coś z proroka: widział głębiej i dalej niż inni. Oburzano się na niego, kiedy nazywał oazy Ruchem Żywego Kościoła. Czy to znaczy, że reszta jest Kościołem martwym? Wprost tego nie mówił, ale widział, w jak wielu kościelnych przestrzeniach panuje skostnienie. Nazywał rzeczy po imieniu. W jego notatkach raz po raz pojawiają się zapisy: „Znowu ta martwa liturgia!”. „Ani śladu jakiejś wizji, koncepcji” – pisał gorzko o przeciętnym duszpasterstwie w parafiach. Był przekonany, że „mnożenie godzin katechezy nie jest lekarstwem na ogólny kryzys wiary. To raczej błąd strategiczny”.
Cela śmierci i życia
Płynął pod prąd. Wzywał do formowania katolickich elit, podczas gdy Episkopat w czasach PRL-u stawiał na Kościół masowy i na tradycyjną pobożność. Konsekwentnie przekładał soborową reformę na działanie, na program. Szukał form odnowy liturgii, przepowiadania Słowa, ożywienia parafii, a nade wszystko wychowania autentycznych chrześcijan. Był atakowany zaciekle przez komunę, inwigilowany przez bezpiekę i nierozumiany przez sporą część Episkopatu. Przepowiadał upadek systemu komunistycznego. Uważał, że Kościół musi się na ten moment przygotowywać. Już w latach siedemdziesiątych przenikliwie krytykował model konsumpcyjnej cywilizacji panującej na Zachodzie. Czerpał obficie z doświadczeń zachodnich ruchów odnowy Kościoła. Nie bał się korzystać z metod wypracowanych w protestanckich ruchach ewangelizacyjnych, co w niektórych polskich środowiskach budziło popłoch. Wszędzie i wciąż szukał inspiracji do idei żywego Kościoła, w której – jak wyznał – „mieści się synteza wszystkich doświadczeń, przemyśleń, natchnień, łask i odkryć wielu lat mego życia”.
Urodzony w Rybniku na Górnym Śląsku, w młodości nie przejawiał specjalnej gorliwości religijnej. Fascynowała go natomiast idea harcerska. Lata wojny ukształtowały jego charakter, uczyniły go człowiekiem wolnym od lęku, a przede wszystkim przyniosły mu dar głębokiej wiary. Przeszedł przez Auschwitz oraz kilka innych więzień i obozów. Cudem uniknął kary śmierci. 17 czerwca 1942 roku w celi śmierci w więzieniu w Katowicach przeżył nawrócenie. Po 44 latach, pisząc swój testament, nazwał ów dzień najważniejszym w życiu dniem swoich narodzin. Wyznał: „rzeczywistość wiary, od tamtej chwili, bez przerwy, określa całą dynamikę mego życia”.
Wojenne doświadczenia pokazały młodemu Blachnickiemu, jak płytkie jest tradycyjne chrześcijaństwo. „Ludzie nabywają pewnych form, pewnej ogłady: wypada – nie wypada, lecz w warunkach takich jak obóz wychodzi to, co naprawdę siedzi w człowieku, jak i to, czego w nim nie ma… Widziałem, że dla wielu chrześcijaństwo, religia to nie samo życie, lecz pewna ilość nawyków” – mówił.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz