Święty Jacku z pierogami! – wołano nad Wisłą. Pociągnął do Boga całe tłumy ludzi, wskrzeszał zmarłych, przechodził suchą nogą przez rwący nurt Wisły. Ale dlaczego „z pierogami”?
Kamień Śląski tonie w śniegu. Cisza jak makiem zasiał. To tu w 1183 roku, wśród rosłych dębów i pachnących sosen, urodził się Jaczko Odrowąż. Jego imię niektórzy wywodzili z języka węgierskiego, w którym oznaczało Izaaka, inni zapisywali je po łacinie „Hiacyntus”, od nazwy kwiatu. Czy wówczas w wioskach pod Opolem przypuszczał ktoś, że obok nich wyrasta święty, który porwie swoim przykładem mnóstwo ludzi, a nawet będzie wskrzeszał zmarłych?
O miejscu narodzenia mnicha, okrzykniętego „Światłem ze Śląska”, przypomina dziś kaplica. Kiedyś pałac w Kamieniu należał do zacnego rodu Odrowążów. Po wojnie, gdy zamieniono go na dom dziecka, a później obiekt wojskowy, popadł w ruinę. Po pożarze został całkowicie zdewastowany. Na szczęście gmach odnowiono. Dziś mieści się tu sanktuarium św. Jacka i ośrodek naukowy Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.
Ruszamy do Krakowa. Chcemy podążać śladem świętego od „żłobka do nagrobka”. W ciągu dnia nie zdążymy, niestety, odwiedzić Paryża, Rzymu, Bolonii, Pragi, Sandomierza, Gdańska, Kijowa… Szkoda, bo Święty przedeptał je wzdłuż i wszerz.
Trzęsienie ziemi
Znakomicie się zapowiadał. Nic dziwnego, że jego wuj, szanowany biskup Iwo Odrowąż, wysłał go na zagraniczne studia prawnicze i teologiczne. Po powrocie nad Wisłę Jacek został kanonikiem na Wawelu. W 1220 roku Iwo zabrał go do Włoch. Na jednym z gwarnych, kolorowych rzymskich placów ujrzeli coś, co na zawsze odmieniło ich życie. Tłum ludzi otaczał szczupłego mnicha. Na bruku leżał martwy człowiek. – To bratanek samego kardynała – szeptano. Zakonnik, jak donoszą stare kroniki, „wyciągnął ręce w górę i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł się i otworzył oczy. Tłum zamarł.
Taką scenę ujrzał Jacek. Wydarzenie to zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był święty Dominik. Nic dziwnego, że krakowski kanonik z towarzyszami Czesławem i Hermanem wstąpili w szeregi braci kaznodziejów. Rozpoczęli nowe życie: ubogich mnichów. Przez rok mieszkali z Dominikiem. Byli zafascynowani żarem, z jakim opowiadał o Bogu, i pragnieniem zaniesienia Ewangelii na krańce świata. Zakon rodził się w trudnym czasie. Kościół przeżywał kryzys, mnożyły się herezje, kapłanom zarzucano brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Dominik formował polskich braci krótko. Musiał bardzo im ufać, skoro już po roku wysłał ich z Bolonii nad Wisłę. Jak długo maszerowali? Taką trasę można przejść w trzy i pół tygodnia – orzekli historycy. Ale Jacek po drodze zakładał klasztory. Jaki ogień musiał bić z jego słów, skoro, jak powiada kronika, od razu gromadziło się wokół niego wielu braci?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz