– Kilka lat życia oddał Ksiądz bp. Adamskiemu, służąc mu na wygnaniu. – Ksiądz jest zawsze komuś oddany. A to było wspaniałe: pomagać temu człowiekowi. Sytuacja jasno określona, wiadomo, kto za czym stoi. Tyle wspomnień...
W listopadzie, 50 lat temu, biskupi śląscy wrócili z wygnania do Katowic. 4 lata wcześniej musieli opuścić diecezję. – Nic się nie brało, nie było czasu, żeby wielkie przeprowadzki robić – wspomina abp Stanisław Szymecki, który jako kapelan towarzyszył na wygnaniu biskupowi Stanisławowi Adamskiemu.
Abp Szymecki urodził się w Polsce, ale potem zapomniał ojczystego języka. Wyemigrował z rodzicami do Francji, kiedy miał sześć lat. Nigdy nie uczył się w polskiej szkole, ale we francuskiej, z internatem. Odwiedzał dom tylko w wakacje. Kiedy wrócił do kraju, do pracy, jako wikariusz w Brzezinach Śląskich, nazywali go „Francuzem”. – Biskup katowicki Adamski lubił takie egzotyczne stworzenia i wziął mnie na kapelana – wspomina.
Czy nie za stary do więzienia?
– Wszystko zaczęło się od tego, że trzej śląscy biskupi: Stanisław Adamski, Juliusz Bieniek, Herbert Bednorz wystąpili w obronie prawa rodziców do katechizacji młodzieży w szkołach – opowiada ab. Szymecki. – Początkiem awantury była odezwa bp. Adamskiego, napisana 27 października 1952 roku. Nawoływała wiernych do składania podpisów pod petycją, wyłożoną 2 listopada w parafiach. Pamiętam, 4 listopada byliśmy z bp. Adamskim w Kokoszycach. Po drodze zajechaliśmy do ss. boromeuszek w Mikołowie, bo świętowały uroczystość św. Karola Boromeusza. Już na miejscu zjawiła się pani prokurator. Dyskretnie zaczęła przeprowadzać oględziny biskupa. Pewnie jej chodziło o to, czy jeszcze się nadaje do zamknięcia w więzieniu.
Zadała mu pytanie, kto napisał odezwę, na co biskup przyznał, że to on. Na drugi dzień wcześnie rano przyjechała grupa urzędników. Biskup właśnie skończył poranną Mszę. Odczytali mu dekret, że jako szkodnik państwowy musi natychmiast opuścić województwo. Przyjął to spokojnie: – Już to kiedyś słyszałem – powiedział. – Kiedy? – zrobili duże oczy. – Od oficera niemieckiego, który oznajmił, że zostaję wygnany z Katowic. W drodze powrotnej, na wysokości Orzesza, spotkali samochód, który wiózł do Katowic proboszcza Filipa Bednorza – księdza patriotę, jak się później okazało, wyznaczonego przez władze wikariusza generalnego diecezji. Drogę do kurii zagrodzili oficerowie UB.
Skierowali ich do mieszkania przy ul. Francuskiej. Krótkie pakowanie i po obiedzie odjazd pod eskortą do Krakowa. – Nic się nie brało. Tylko podręczne rzeczy, żeby się czymś ogolić, w coś przebrać. – Czy od razu Ksiądz Arcybiskup zdecydował, że pojedzie ze swoim biskupem? – Nie było co gadać, biskup nie mógł jechać sam. To był normalny odruch. Jak by to wyglądało – młody ksiądz, który opiekuje się biskupem staruszkiem, po paraliżu prawej strony, któremu ciężko się chodzi, miał go zostawić?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych