Ojciec Tomka odwiózł go do szkoły i zniknął. Ania jest tak zamknięta w sobie, że gdy denerwuje się, pot oblewa ją od stóp do głów.
Małgosia po godzinnej rozmowie nieśmiało szepcze: Bije mnie mąż. Kinga jest chuda jak patyk. Ma anoreksję. Pracownicy licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym mają ręce pełne roboty.
Licheń. Godzina 15.00. W potężnej bazylice gęstnieje tłum. Za chwilkę rozpocznie się Koronka do Bożego Miłosierdzia. Do mikrofonu podchodzi ks. Paweł Rawski, marianin. Zaczyna opowiadać: – Zbliżała się powódź. Pod wodą ginął dom za domem. Pewien człowiek zaczął się gorąco modlić o ratunek. Podjechała furmanka. – Wsiadaj, zabierzemy cię! – zawołał ktoś. – Nie, dziękuję. Sam Bóg mnie ocali – odparł. Woda sięgała coraz wyżej. Podpłynęła motorówka. – Nie ma czasu, wskakuj! – Nie. Mam wiarę, że Bóg mnie ocali! Woda zalała dach. Nad pływającym mężczyzną pojawił się helikopter. – Wchodź na drabinkę! – Nie, dziękuję – krzyknął pływak. I były to jego ostatnie słowa. Utonął. Stanął przed Bogiem pełen pretensji: – Dlaczego mnie nie uratowałeś? – Jak to? A kto podesłał ci furmankę, motorówkę i helikopter? – Gdy mówię ludziom: Sama modlitwa nie wystarczy, niektórzy są zdziwieni – opowiada ks. Paweł.
Nabici w butelkę
– W 1999 roku Licheń odwiedził Jan Paweł II. Dał nam wtedy do zrozumienia, że nie wystarczy sam kościół, wokół niego muszą rozkwitnąć dzieła miłosierdzia. Papież prosił, by wyjść do „nowych ubogich”. Wyszliśmy – opowiada marianin. Odtąd działające na mniejszą skalę dwa ośrodki – pomocy rodzinie i osobom uzależnionym – połączyły się. Praca ruszyła pełną para. Codziennie tysiące pielgrzymów przechodzą obok budynku z ciemnej cegły. By wejść do ośrodka, trzeba przejść po kilkunastu schodkach. Dla wielu to najtrudniejsze kroki w życiu. Ale ci, którzy je podjęli, nie żałują.
Każdego dnia na terapię przychodzi kilkanaście osób. – Często dowiadują się o tej placówce w konfesjonałach. Jeśli spowiednik widzi, że penitent powinien skonsultować się z psychologiem, odsyła go do nas – opowiada ks. Paweł – Niestety, by alkoholik zdecydował się do nas wejść, często potrzebne jest jakieś życiowe zawirowanie: utrata prawa jazdy, odejście żony, ucieczka dzieci. Po co czekać na takie dramaty? Mówię ludziom: przychodźcie już wtedy, gdy ktoś zaczyna sięgać po kieliszek. Wtedy łatwiej uratować wasze małżeństwo. Na stronie internetowej centrum sporo świadectw małżonków, którzy zdecydowali się tu przyjść. Dziś wzruszeni piszą: od dziesięciu lat nie pijemy, uczymy się wybaczać sobie wszystkie zranienia, przyjeżdżamy tu co roku.
Co sobotę Anonimowi Alkoholicy spotykają się na mityngach. W ostatnią sobotę miesiąca spotkanie otwarte jest dla ludzi z zewnątrz. Ten, kto na nie wejdzie, może się nieźle zdziwić. Zobaczy kilkanaście osób, które bez ogródek opowiedzą mu o swojej zagmatwanej przeszłości. W każdej historii był jeden główny bohater: butelka. To ona układała program dnia, ona dawała poczucie wartości, by później doszczętnie je zrujnować. Największe tłumy przyjeżdżają tu w ostatni weekend lipca. Na trawie pod bazyliką modli się dwadzieścia tysięcy ludzi. Mają za co dziękować.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz