– Papież senior uczył nas kochać Kościół, bo sam bardzo kochał ten Kościół, nawet niedoskonały i bardzo poobijany – mówi kard. Konrad Krajewski.
Beata Zajączkowska: Kiedy pierwszy raz się spotkaliście?
Kard. Konrad Krajewski: Moje wspomnienia dotyczące kard. Josepha Ratzingera mocno łączą się z czasem sprzed 17 lat, kiedy miałem pęknięte serce z powodu śmierci Jana Pawła II. Mimo bólu jako papieski ceremoniarz musiałem pomóc przygotować pogrzeb, a zaraz potem konklawe. On był wówczas dziekanem kolegium kardynalskiego i przekazywał przeze mnie różne dokumenty, przy okazji rozmawialiśmy. To było pierwsze bliższe spotkanie. Niezatarty pozostaje moment jego wyboru. Pamiętam, jak wyszedł z kaplicy Sykstyńskiej i poszedł założyć papieskie szaty, by ukazać się światu po raz pierwszy jako następca św. Piotra. Szef ceremoniarzy, którym był wówczas bp Piero Marini, powiedział mi, że mam wziąć krzyż i iść przed nimi, prowadząc nowego papieża. To były ogromne emocje dla 35-letniego księdza, jakim wówczas byłem. Kiedy się ukazał zebranym, zrozumiałem zmianę, której byłem świadkiem: to nie był już kard. Ratzinger, ale papież Benedykt XVI. I te jego słowa pełne pokory, gdy rozkładając ręce w szerokim geście powitania, przedstawił się jako pokorny sługa w Winnicy Pańskiej. A potem było osiem intensywnych lat, kiedy organizowałem prawie wszystkie pielgrzymki i w nich uczestniczyłem, zarówno po świecie, jak i we Włoszech, i wszystkie celebracje w bazylice św. Piotra, gdzie byłem przy nim jako ceremoniarz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.