Okrutna logika mediów, według której ilość przechodzi w jakość, budzi nasze uczucia dopiero w chwili wielkich katastrof
Pod koniec ubiegłego tygodnia czerwone paski u dołu telewizyjnych wiadomości nie oznaczały sukcesów, lecz obwieszczały ludzkie tragedie. Chłodno patrząc, tragedii nie brakuje każdego tygodnia, co dzień gdzieś płaczą ludzie, którym świat się zawalił, bo umarł ktoś bliski, bo dorobek życia zniknął w jednej chwili, bo ktoś zabrnął w zaułek, z którego – po ludzku rzecz biorąc – wyjścia nie ma.
Jednak okrutna logika mediów, według której ilość przechodzi w jakość, budzi nasze uczucia dopiero w chwili wielkich katastrof. Dlatego pojedyncze wypadki, jeśli w ogóle są odnotowywane, to na dalszych stronach gazet, pojedyncze tragedie bywają inspiracją do telewizyjnych reportaży, ale większość z nich pozostaje na wieki bólem najbliższych.
Nie wydaje się realne, byśmy mogli zapobiec katastrofom albo zmienić wpływ magii liczb na zainteresowanie dziennikarzy. Spróbujmy zrobić to, co zrobić możemy. Pomóżmy na przykład ofiarom i ich rodzinom. Najprostszy sposób to przekazanie pieniędzy, które przynajmniej łagodzą skutki materialne nieszczęścia. Najprostszy, ale u nas nie ma tak prostej czynności, której nie dałoby się skomplikować. Ośmielę się stwierdzić, że w całej UE nie ma drugiego takiego kraju, w którym podaje się 26-cyfrowe numery kont, na które należy przekazywać wpłaty na rzecz ofiar.
Jeśli się mylę, tym gorzej dla krajów, które stosują ten kretyński obyczaj. Dlaczego nie wystarczy podać w takiej sytuacji nazwy banku i prostego hasła, np. „trąba powietrzna” albo „pielgrzymka”? Nie mogę tego zrozumieć i proszę rząd, posłów oraz eurodeputowanych, aby uzasadnili stosowaną praktykę albo raczej zmienili ją jak najszybciej. Nie mogę też zrozumieć tego, że – według słów przedstawicielki pomocy społecznej, wypowiadającej się na temat zniszczeń pod Częstochową – bez ogłoszenia stanu klęski żywiołowej poszkodowani będą bezradni przez wiele miesięcy z powodu tsunami przepisów budowlanych, uniemożliwiających szybką odbudowę.
Najtrudniej jednak zrozumieć działania podejmowane zapewne w imię wolności słowa przez media. Dlaczego dziennikarskie hieny rzucają się na rodziny poszkodowanych? Czy ból musi być upubliczniany? Czy kamera musi pokazywać łzy, a mikrofon rejestrować słowa wypowiadane w bólu? Czy na miejscu (wobec cierpienia tych, którzy stracili najbliższych) są słowa ulgi, że ktoś przeżył? Sądzę, że wystarczyłyby obrazy pokazujące solidarność najwyższych władz Francji z Polakami. Dowodzą one lepiej od oficjalnych deklaracji, że w Unii mamy prawdziwych przyjaciół, których przecież poznaje się w biedzie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim